Pierwsze rakiety V-1 (protoplasta współczesnych kierowanych pocisków rakietowych i manewrujących) wystrzelono na Londyn dopiero w czerwcu 1944 r. Do końca tamtego roku Niemcy wystrzelili 10 tys. V-1, z czego niespełna 4 tys. trafiło w Londyn, zabijając ok. 5 tys. cywili. V-1 była rakietą wolną (ok 600 km/h), mało celną i stosunkowo łatwą do zniszczenia. Co innego rakieta, pierwsza balistyczna w świecie, pierwsza, która osiągnęła sfery kosmosu – 100 km nad Ziemią, V-2. Tej nie można był zniszczyć w locie, bo osiągała szybkość ponaddźwiękową (między 2,2 tys. a 5 tys. km/h, zasięg do 300 km). Po raz pierwszy Niemcy użyli jej we wrześniu 1944 r. Wystrzelili ją z Holandii, a celem był Paryż. Do 27 marca 1945 r. III Rzesza w kierunku przede wszystkim Antwerpii (główny punkt zaopatrzeniowy aliantów po lądowaniu na kontynencie), a także m.in. Paryża, Lille, Londynu, Brukseli i Maastricht, odpaliła 5,5 tys. V-2. Miały większą celność od V-1. 70 proc. trafiło w wyznaczone cele. Zniszczenia były duże, ale straty nie takie, na jakie liczył Hitler – ok. 7,2 tys. zabitych. Cywilów i żołnierzy. Po wojnie biegli oszacowali, że projekt i produkcja V-2 kosztowały ok. 3 mld USD, tj. więcej niż wydały na projekt Manhattan, czyli budową bomby A (1,9 mld USD). Dodajmy, że przy produkcji rakiet życie straciło ok. 20 tys. więźniów kacetów.
Historia lubi się powtarzać. Niemcy użyciem V-1 i V- chcieli przede wszystkim zasiać strach i niepokój wśród cywilów. Podobnie jak to czynią Rosjanie na Ukrainie. Z militarnego punktu widzenia tzw. zaangażowanie sił i środków jest niewspółmierne do strat zadanych atakowanych. Co innego, gdy rzecz – w historii wojen – dotyczyła bombardowań lotniczych. 25 września 1939 r. 400 bombowców Luftwaffe zrzuciło na Warszawę, przez cały dzień, ok. 650 t bomb. Zginęło od nich 10 tys. mieszkańców, a 35 tys. zostało rannych. Ten nalot dał początek nalotom zwanymi dywanowymi, które do perfekcji rozwinęli Amerykanie i Brytyjczycy. Trzeba tu wspomnieć o nalotach na Drezno (ok. 25 tys zabitych) i Tokio (min. 85 tys zabitych). To jednak nie Anglosasi wpisali się w historię wojen, jak ci, którzy pierwsi użyli lotnictwa do bombardowania miast. To byli Niemcy. I to w obu wojnach światowych.
Wprawę w bombardowaniu nabywali jeszcze przed wojną, w Hiszpanii. Legion Condor, wspomagany przez włoskie lotnictwo, 26 kwietnia 1937 r. zrujnował baskijskie miasteczko Guernica. Do dziś trwają spory, czy w bombardowaniu celu, który nie był militarnym, zginęło 100 czy 1687 cywilów. Pewne jest, że 70 proc. miasteczka obróciło się w ruinę. Był to pierwszy nalot bombowy na cele cywilne po I wojnie światowej (Japończycy też bombardowali chińskie miasta, ale kto tam w Europie by się tym przejmował), pierwszy w wykonaniu lotnictwa III Rzeszy, a nie niemiecki jako taki. W czasie Wielkiej Wojny, jak określano I WŚ przed wybuchem drugiej) po taką taktykę sięgnęło lotnictwo cesarskich Niemiec. 19 stycznia 1915 r. niemieckie sterowce zrzuciły bomby na trzy miejscowości we wschodniej Anglii: Great Yarmouth, King’s Lynn i Sheringham. Zginęły 4 osoby, a 16 zostało rannych. Do końca wojny bombardowania z zeppelinów uśmierciły ponad 550 cywilów.
Cywile nie są jednak na celowniku wojskowych od stu czy nawet dwustu lat. Byli celami już w czasach starożytnych. Jednak dopiero w średniowieczu mordowanie cywilów wpisane zostało na trwałe w doktrynę wojenną niejakiego Czyngis-chana, jego następców i mongolskiego imperium. Historycy zapisują na jego konto ok. 4o mln ofiar, w znamienitej większości tzw. cywilów, bo w ówczesnym świecie nie było tylu ludzi pod bronią. Tym samym Czyngis-chan widnieje w historii jako numer 1 wśród władców-zbrodniarzy, dystansując Mao, Stalina i Hitlera. Otóż on miał zwyczaj wyrzynać w pień a ludność miast, które nie chciały poddać się jego armii. Używał takiej taktyki nie dlatego, że był jakimś szczególnym sadystą i czerpał zadowolenie, gdy widział stosy odciętych głów. Stosował ją, by zapewnić sobie bezpieczeństwo na zapleczu. Zacytujmy fragment z portalu ciekawostkihistoryczne.pl dobitnie ukazujący na czym polegała ta mongolska taktyka (nieraz później przypisywana wojskom rosyjskim i radzieckim)…
„Jednym z najgłośniejszych tego typu aktów jest rzeź Nishapur (dzisiejszy północno-wschodni Iran). W 1221 roku, kiedy Mongołowie wkroczyli do miasta, początkowo obiecali oszczędzić jego mieszkańców, jeśli ci oddadzą wszystkie swoje bogactwa. Gdy tak się stało, Tułuj (Tołuj) – generał armii i najmłodszy syn Czyngis-chana – zmienił jednak zdanie i postanowił wymordować całą zamieszkującą Nishapur ludność. Według perskich kronikarz życie straciło wówczas 1,7 miliona osób. Ten masowy akt mordu trwać miał 4 dni. Wszystkim mieszkańcom miasta ucięto głowy i ułożono je na trzy osobne piramidy: dla mężczyzn, kobiet i dzieci. Następnie zabudowania kompletnie zniszczono, a na gruzach posiano jęczmień. W ciągu 20 lat podbojów Czyngis-chana setki miast spotkał podobny los…”. Cywile w wojennych czasach zawsze byli między młotem a kowadłem. I przez to ginęli.