Ile rakiet Taurus Niemcy przekazały Ukrainie?
Nie realizowano w związku z tym programów inwestycyjnych, co nastraja pesymistycznie, jeśli analizować, ile czasu firma będzie potrzebowała na zrealizowanie planowanego zamówienia opiewającego na 600 kolejnych rakiet tego typu. Zamówienie ma zostać złożone, ale póki co pozostajemy w świecie niezrealizowanych - mimo że wojna na Ukrainie trwa już ponad 1000 dni - obietnic.
Podobne analizy, przeprowadzone w przypadku brytyjsko-francuskiej konstrukcji Scalp/Storm Shadow wskazują na niewiele większe zasoby. W listopadzie tego roku francuski minister obrony powiedział, że Paryż „prócz dotychczasowych 50” rakiet, które przekazał Kijowowi od początku rozpoczęcia konfliktu, dostarczy w nieodległym czasie kolejne 10 sztuk. Latem 2023 roku publiczna stacja radiowa France 24 informowała, w związku z podjętą wówczas przez prezydenta Emmanuela Macrona decyzją w tej sprawie, że armia na wyposażeniu ma 400, lub nieco mniej, rakiet tego typu, z których każda kosztuje 850 tys. euro.
Dostawy rakiet Scalp/Storm Shadow dla Ukrainy
"Military Watch Magazine" informował pod koniec listopada, że wspólne, brytyjsko-francuskie dostawy rakiet dla Ukrainy zamknęły się liczbą 150 sztuk przekazanych Kijowowi, co wskazywałoby na to, że Brytyjczycy przekazali ze swoich zasobów 100 rakiet Storm Shadow. W 1996 roku, kiedy rząd składał zamówienie na nowe wówczas pociski tej klasy, brytyjski "Independent" pisał, że opiewa ono na 700 do 1000 rakiet tego typu.
Te informacje potwierdzają szacunki, które pojawiły się w brytyjskich mediach w tym roku, w świetle których pierwotnie na wyposażeniu RAF było 900 rakiet Storm Shadow, ale w związku z kończącymi się okresami eksploatacji, obecnie (tj. przed wojną) w magazynach znajdowało się ok. 600 rakiet, z których, jak wynika z oficjalnych danych, już 150 mogło zostać przekazane Ukrainie.
W latach 2010-2024 US Navy zamówiło i pozyskało 470 rakiet SM-3
Wes Rumbaugh, ekspert think tanku CSIS, pracujący w programie rakietowym tego ośrodka, szacuje, że w latach 2010-2024 US Navy zamówiło i pozyskało 470 rakiet SM-3, będących głównym „narzędziem” przechwytywania wrogich środków napadu powietrznego, głównie rakiet manewrujących. Jego analizy mają związek z alarmistycznymi artykułami, które pojawiły się w amerykańskich mediach w związku z udziałem marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych w niedawnym ataku Iranu przeciw Izraelowi.
Pisano wówczas, że w ciągu jednego dnia amerykańskie okręty wystrzeliły taką liczbę rakiet, jakie Pentagon pozyskuje w czasie całego roku, a na dodatek szacowano, iż w związku z powtarzającymi się atakami jemeńskich Houti marynarka wojenna „zużyła” już ponad 100 tego typu rakiet i magazyny zaczynają świecić pustkami. Obraz, jak argumentuje Rumbaugh, nie jest aż tak tragiczny, ale niepokój budzi powolność w zakresie odbudowy zasobów, nie mówiąc już o kosztach.
Rosja jest w stanie produkować 10-krotnie więcej pocisków rakietowych niż USA i państwa NATO?
Zarówno Europa, jak i Stany Zjednoczone produkują dziś rakiety raczej w ilościach manufakturowych niż przemysłowych i z tego względu należy uważnie śledzić, co dzieje się w Rosji. Władimir Putin, w czasie niedawnego szczytu wojskowego ODKB, który miał miejsce w Astanie w Kazachstanie, powiedział, że Federacja Rosyjska jest obecnie w stanie produkować 10-krotnie więcej pocisków rakietowych niż Stany Zjednoczone i pozostałe państwa NATO razem wzięci.
Nawet jeśli uznamy słowa rosyjskiego prezydenta za nie mające podstaw czcze przechwałki, to do refleksji winny skłonić nas dane ujawnione w niedawnym raporcie szwedzkiego ośrodka badawczego SIPRI, który od lat publikuje informacje na temat światowej produkcji i handlu bronią. Z opublikowanego na początku grudnia raportu, w którym poddano analizie dane finansowe 100 największych firm zbrojeniowych świata, wynika, że w przypadku państw NATO, w przeciwieństwie do Rosji i Chin, wzrost budżetów wojskowych nie oznacza większej produkcji sprzętu i amunicji, większych zysków, a co za tym idzie - większych inwestycji.
Europa wydaje więcej na zbrojenia, ale produkcja broni nie rośnie
O ile przychody rosyjskich producentów broni i uzbrojenia wzrosły w minionym roku o 40 %, to w Stanach Zjednoczonych największe firmy odnotowały wzrost na poziomie 2,5 % a w Europie 0,2 %. Średnio w świecie ten wzrost wyniósł 4,2 %. Europa wydaje więcej na zbrojenia, ale głównie finansowany jest, jak można przypuszczać, wojskowy „socjal”, produkcja broni nie rośnie, a być może nawet maleje, zważywszy na rosnące ceny. Eksperci SIPRI argumentują, że porównanie budżetów wojskowych jest niewystarczające, a nawet może zaciemniać obraz relacji sił, bo ich zdaniem Rosja znacznie efektywniej niż Zachód „przestawiła swą gospodarkę na potrzeby produkcji wojennej”.
Polecany artykuł:
Nowa taktyka Rosji w wojnie na Ukrainie. Na czym polega?
Te oceny mają znaczenie, jeśli weźmiemy pod uwagę realia wojny na Ukrainie. Generał Załużny zwrócił uwagę, w ostatniej rozmowie z Ukraińską Prawdą, na intensywność rosyjskich ataków powietrznych, ale przede wszystkim na fakt, że są one elementem nowej taktyki, której istotą jest wyczerpanie sił i zdolności przeciwnika do walki. Polega ona na stałych, intensywnych atakach, których celem niekoniecznie musi być przełamanie obrony sił ukraińskich i wdarcie się w głąb bronionych pozycji, ale przede wszystkim chodzi o zmęczenie, wyczerpanie broniących się. Elementem tej taktyki są intensywne i regularne ataki z powietrza, wymierzone przede wszystkim w obiekty cywilnej infrastruktury atakowanego państwa.
„Po prosty policzmy – powiedział Załużny - w październiku Ukraina zaatakowana została przez 1 643 Schachedy i około 200 rakiet różnych typów. W listopadzie liczba Schachedów i rakiet, które uderzyły w obiekty cywilne, osiągnęła już trzy tysiące, a miesiąc jeszcze się nie skończył.” W dalszej części rozmowy były dowódca ukraińskich sił zbrojnych mówi, że do takiego modelu wojny powietrznej, którą Rosjanom udało się narzucić Ukrainie, nie są przygotowane także państwa NATO. Po 2-3 miesiącach ataków o takiej intensywności nastąpi „rozładowanie” zdolności państw Zachodu do obrony swojej przestrzeni powietrznej, nawet nie biorąc pod uwagę faktu, że każdego miesiąca pozycje ukraińskie bombardowane są liczbą ok. 4500 kierowanych bomb szybujących.
"Rosja prowadzi wojnę na skalę masową"
Istotą wypowiedzi generała Załużnego jest zwrócenie uwagi, co jest zresztą też przedmiotem troski zachodnich ekspertów, iż Rosja prowadzi wojnę na skalę masową i elementem jest strategii jest wyniszczenie zasobów przeciwnika. Generał David W. Barno i prof. Nora Bensahel z Uniwersytetu Johna Hopkinsa postawili w portalu War on the Rocks kwestię, na ile Stany Zjednoczone, największa potęga wojskowa NATO, są przygotowane na prowadzenie wojny na wyniszczenie. Poddali analizie cztery podstawowe obszary: zdolność do mobilizacyjnego rozwinięcia sił lądowych, wydolność i zdolność do obrony istniejącego systemu logistycznego, potencjał przemysłu obronnego i wreszcie zdolności sił amerykańskich do obrony Stanów Zjednoczonych, uczynienia z własnego kraju „sanktuarium” gdzie wróg nie będzie mógł się wedrzeć.
Ich zdaniem, to są kluczowe czynniki budowania przewagi w scenariuszu przedłużającego się konfliktu. Jeśli wojna nie zakończy się szybko, w ciągu kilku, kilkudziesięciu dni i tak jak na Ukrainie ulegnie przekształceniu w wyczerpujący konflikt na wyniszczenie, to od wydolności tych elementów systemu bezpieczeństwa państwa zależeć będzie zdolność do kontynuowania walki. W gruncie rzeczy kwestie stawiane przez amerykańskich ekspertów są uniwersalne i mogą być zastosowane nie tylko do opisu sytuacji Stanów Zjednoczonych, nie mniejsze znaczenie mają w przypadku państw znajdujących się na przyszłej linii frontu, a to może stać się udziałem każdego członka NATO na wschodniej flance.
"Doktryna amerykańskich sił lądowych zakłada miesięczne straty na poziomie 24 tys. żołnierzy”
Jak argumentują, pisząc o kwestiach mobilizacyjnych, „doktryna amerykańskich sił lądowych zakłada miesięczne straty na poziomie 24 tys. żołnierzy”. Mowa jest oczywiście o pełnoskalowym konflikcie z mocarstwem (Chiny, Rosja) dysponującym porównywalnym potencjałem militarnym. W przypadku konfliktu z Chinami prowadzone do tej pory gry wojenne i analizy zdolności wskazują, że „tysiące osób personelu wojskowego USA i sojuszniczego zostałoby utraconych w ciągu pierwszych kilku tygodni konfliktu. Duże straty samolotów oznaczają, że wielu pilotów byłoby potrzebnych szybko. Na lądzie, rosnąca podatność sił lądowych na ataki przeciwnika wymagałaby od armii i piechoty morskiej zapewnienia dużej liczby indywidualnych zastępstw i zdolności do regeneracji związków taktycznych wyniszczonych w walce. A im dłużej trwałaby wojna, tym więcej ofiar trzeba byłoby zastąpić”.
Obecny model armii ochotniczej, zdaniem amerykańskich ekspertów, jest nieadekwatny, nie jesteśmy przygotowani do długiej wojny na wyniszczenie. Stany Zjednoczone, nawiasem mówiąc, są i tak w lepszej sytuacji niż Polska, mają bowiem Gwardię Narodową, odgrywającą rolę rezerwy operacyjnej sił zbrojnych. Problemem jest wszakże to, iż ten potencjał amerykańskich sił rezerwowych, a szacowany jest on na milion osób, może w przypadku wojny z mocarstwami w rodzaju Chin czy Rosji okazać się niewystarczającym i trzeba będzie mobilizować nieprzeszkolonych, albo bardzo słabo przeszkolonych cywilów.
Niewiele lepsza sytuacja jest w zakresie logistyki wojskowej, w sporej części outsoursowanej do firm cywilnych. Problemem w tym wypadku jest nie tylko zbyt mała liczba platform transportowych, będących na ich wyposażeniu czy podatność na paraliżujące ataki cyber. Najistotniejszym wyzwaniem będzie, o czym piszą Barno i Banshel, to, że cywilni kontraktorzy nie mają zdolności do obrony łańcuchów zaopatrzenia, a nadmiernym optymizmem byłoby sądzić, że nie będą one atakowane.
"Dzisiejsze wojsko ma zbyt mało okrętów wojennych i samolotów"
Asysta sił zbrojnych, ochrona konwojów z zaopatrzeniem będzie utrudniona ze względu na fakt, iż jak napisali ,„dzisiejsze wojsko ma zbyt mało okrętów wojennych i samolotów, aby móc jednocześnie skutecznie walczyć i eskortować niechronione statki handlowe i samoloty transportowe nad tysiącami mil morza i przestrzeni powietrznej do ich miejsc przeznaczenia.”
Kwestie military mobility, tak istotne, jeśli analizujemy czas potrzebny na dotarcie posiłków amerykańskich na wschodnią flankę NATO, mają wymiar nie tylko związany z drożnością tras komunikacyjnych, istnieniem barier biurokratycznych czy ograniczeń sprzętowych. Nie mniejszym problemem jest to, że ani Stany Zjednoczone, ani europejscy sojusznicy nie mają dziś zdolności do ich ochrony, a to oznacza konieczność mierzenia się ze skutkami uderzeń przeciwnika.
Polecany artykuł:
Jeśli chodzi o trzeci analizowany obszar, czyli zdolności przemysłu do stałego i rytmicznego zaopatrywania walczących sił, to autorzy, zwracają uwagę na fakt, że na Ukrainie, tylko jeśli brać pod uwagę amunicję artyleryjską kalibru 155 mm, zużywano dziennie tyle, ile produkowały jeszcze niedawno wszystkie amerykańskie firmy zbrojeniowe miesięcznie. Analizując zdolności remontowe, wytworzenia części zamiennych czy rakiet, o czym pisałem na początku tego artykułu, otrzymalibyśmy równie przygnębiający obraz.
"Departament Obrony ostrzega, że terytorium USA nie jest sanktuarium"
Wreszcie zdolności do ochrony przed desantem amerykańskiego sanktuarium. Jak napisali „już od 2014 r. Departament Obrony ostrzega, że terytorium USA nie jest sanktuarium” i trzeba liczyć się z wtargnięciem wroga w sytuacji wojny. Największym zagrożeniem są paraliżujące ataki cyber, ale fizyczne uderzenia też mogą mieć miejsce. Co z tego wynika dla amerykańskich zdolności wojskowych? Przede wszystkim Departament Obrony, planując rozlokowanie amerykańskich sił i scenariusze zakładające ich użycie w odległych częściach świata, ma mniejszą swobodę przeznaczenia większych zasobów celem wsparcia sojuszników.
Rosnące zagrożenie wewnętrzne oznacza też mniejszą swobodę w dysponowaniu zasobami Gwardii Narodowej, co ma zarówno znaczenie dla zdolności uzupełniania stra,t jak może stać się realnym problemem w przypadku niektórych specjalności wojskowych. I tak już obecnie 67 % personelu medycznego amerykańskich sił lądowych to rezerwiści, a gdyby brać pod uwagę łącznie służby logistyczne, kwatermistrzowskie i medyczne, to 56 % odpowiadającego za te obszary personelu sil lądowych to rezerwiści. Jeśli zatem Stany Zjednoczone mogą być zaatakowane przez przeciwnika i tego rodzaju czynnik ryzyka musi zostać uwzględniony przez planistów, to ze względu na charakter przyszłej wojny i istniejące „wąskie gardła”, zdolności naszego amerykańskiego sojusznika do przyjścia Europie z realną pomocą mogą okazać się mniejsze niż się to dziś, optymistycznie, zakłada.
Ani Europa, ani też Stany Zjednoczone, nie są, niestety przygotowane do wojny na wyniszczenie z przeciwnikiem o porównywalnym potencjale. Z tego nie wynika, że tego rodzaju konflikt jest nieuchronny, ani też ryzyko jego szybkiego wybuchu. Jednak braki tego rodzaju zdolności negatywnie wpływają na siłę NATO-wskiego odstraszania i choćby z tego względu powinny być w najbliższych latach zredukowane.