„Niczego nie wykluczam, ponieważ mamy do czynienia z kimś, kto niczego nie wyklucza” – powiedział Macron zapytany, czy podtrzymuje swoje oświadczenie z lutego tego roku, w którym nie tylko, że nie wykluczył wysłania wojsk europejskich państw członkowskich NATO, ale nawet wskazał, że może to być konieczne.
Taka deklaracja wywołała duże zamieszanie w świecie politycznym. „W obliczu ekspansjonistycznej Rosji zdolność Europy do powstrzymania dalszej agresji opiera się na nieokreślaniu czerwonych linii” – stwierdził Macron w rozmowie z brytyjskim dziennikiem.
Taką granicę może uwidocznić rosyjska ofensywa, do której – w opinii większości analityków, a także władz Ukrainy – ma dojść najpóźniej w czerwcu. Ukraina przygotowuje się do obrony, od wielu miesięcy fortyfikując się na liniach frontu. Nie brakuje opinii wskazujących na to, że Rosja może przełamać rubieże obronne.
Macron w omawianej rozmowie powiedział jasno: „Mam jasny cel strategiczny: Rosja nie może wygrać na Ukrainie”. „Jeśli Rosja wygra na Ukrainie, Europa nie będzie bezpieczna”, a „Rosja na tym nie poprzestanie” – uznał prezydent Francji wymieniając wśród najbardziej zagrożonych krajów Mołdawię, Rumunię, Polskę i Litwę. W tym miejscu trzeba dodać, że w opinii polskich analityków potencjalnym celem dla Rosji jawi się Łotwa.
Prezydent Macron zadeklarował, że „przed początkiem lata” Ukraina otrzyma od Francji nowe dostawy broni. W lutym Francja i Ukraina zawarły dwustronne porozumienie o bezpieczeństwie, przewidujące pomoc wojskową dla Kijowa o wartości do 3 mld euro w 2024 r.
Od kilku miesięcy Emanuel Macron nazwany jest na Zachodzie „antyrosyjskim jastrzębiem”. Skąd taka zmiana? Nie tylko dlatego, że Paryż toczy zmagania z Berlinem o faktyczne, acz nieformalne, przywództwo w Unii Europejskiej. Również dlatego, że Macron i jego partia Renaissance nie mają zbyt wysokich notowań we francuskim społeczeństwie.
Krzysztof Soloch, profesor stosunków międzynarodowych na Sorbonie w rozmowie z portalem forsal.pl tak wyjaśnił metamorfozę polityczną prezydenta Francji:
- Pierwszym powodem tego trwającego już co najmniej kilka miesięcy przeistaczania prezydenta Francji z gołębia w jastrzębia jest polityka krajowa. To ostatnia kadencja Macrona, jego partia traci w sondażach ponad 10 pkt proc. do skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen. Kraj czeka teraz długi okres wyborczy – 9 czerwca odbędzie się, tak jak i w Polsce, głosowanie europejskie. A za dwa lata będą wybory regionalne, które są tu niezwykle ważne, bo delegaci do rad gmin odgrywają główną rolę w wyborze Senatu, z kolei ten w procesie legislacyjnym odgrywa istotną rolę. Natomiast kilka miesięcy później odbędą się wybory prezydenckie oraz parlamentarne. Dlatego Macron chce zmusić skrajną prawicę do jasnych deklaracji w sprawie wojny w Ukrainie. Chce także uwypuklić różnice między jego stanowiskiem, czyli chęcią doprowadzenia do zwycięstwa Kijowa, a postawą Le Pen, która jest znacznie bardziej prorosyjska...
Pod koniec lutego w poważnym sondażu 76 proc. Francuzów stwierdziło, że jest przeciwnych wysłaniu wojsk na Ukrainę. 23 proc. poparło pomysł prezydenta Francji. Wątpliwe jest, by teraz te proporcje odwróciły się.