Człowiek oswaja się ze złem. "Dziś humanizm jest zagrożony, a to oznacza, że człowiek też"

Jak dziś wygląda praca humanitarna i jakie wyzwania stoją przed pracownikami humanitarnymi? O tym rozmawiamy w Światowym Dniu Pomocy Humanitarnej. "Świat jest ogromnie spolaryzowany i trudny dzisiaj do zrozumienia, a komunikacja jest taka prosta, że można przesłać zdjęcie z jednego krańca świata do drugiego. Kapuściński kiedyś pisał książki, przecież my wtedy tego nie widzieliśmy. Wyobrażaliśmy sobie te „trupy na ulicach”- mówi Maciej Bagiński, prezes Polskiej Akcji Humanitarnej, w rozmowie z dziennikarką Katarzyną Kapustą- Gruchlik.

Rozmowa z Maciejem Bagińskim, prezesem Polskiej Akcji Humanitarnej

Jak to jest przejąć schedę po Janinie Ochojskiej, która była prezeską PAH przez 27 lat?

Jestem w fundacji od 15 lat, dokładnie we wrześniu minie 15. Bardzo blisko współpracowałem z Janką. Jestem bardzo dumny z tej sytuacji, ale nie pyszny. To przygotowanie do przejęcia jej obowiązków trwało jakiś czas. W zeszłym roku usłyszałem tę propozycję w Wigilię. Janka zrezygnowała w lutym z bycia prezeską, a ja objąłem stery 21 marca – w pierwszy dzień wiosny. Znam fundację na wylot. Jestem można powiedzieć „dinozaurem” fundacyjnym i ta zmiana odbyła się gładko.

Polska Akcja Humanitarna jest najdłużej działającą organizacją świadczącą pomoc humanitarną w Polsce.

Tak. Organizacja w Polsce w sektorze działa 32 lata. Janka zaczęła od konwojów do byłej Jugosławii, do Sarajewa. Teraz jest bodaj największą polską organizacją o zasięgu międzynarodowym. Od czasu eskalacji konfliktu w Ukrainie w 2022 roku obroty PAH wzrosły ośmiokrotnie. W szczytowym momencie zatrudnialiśmy około 500 osób. Na naszej stronie są opisane miejsca i historie ludzkie do których docieramy, a tych historii i miejsc jest naprawdę wiele – bo przez te 32 lata dotarliśmy do 16,5 miliona osób w 52 krajach.

Pan miał okazję wyjeżdżać na misje?                                                                                                                      

Kiedyś mówiliśmy, że to są misje, dzisiaj mówimy już o biurach krajowych. Tak, wyjeżdżałem. Byłem w Sudanie Południowym i Somalii. W każdym z tych krajów spędziłem kilka dni. Obserwowałam, jak niesiona jest pomoc. W Sudanie Południowym to było głównie budowanie studni i pomoc tak zwana WASH-owa – czyli związana z wodą, higieną, sanitariatami. Później byłem w Turcji w Antiochii, dzisiaj to miasto jest pod gruzami po ubiegłorocznym trzęsieniu ziemi. Z tego miasta pomagaliśmy Syrii. To też był wieloletni projekt. Byłem dwukrotnie w Iraku, a dokładnie w Kurdystanie, gdzie również mieliśmy swoje biuro. Byłem również w Somalii i Kenii, gdzie wciąż prowadzimy biura. Realizowaliśmy tam ciekawe projekty i kolejne będziemy realizować. Mój ostatni wyjazd odbył się do Madagaskaru.

Madagaskar wszystkim kojarzy się z krainą króla Juliana: zwierzęta, piękna przyroda. A jak jest w rzeczywistości?                 

Tak wygląda północ, gdzie przyjeżdżają turyści na wakacje. Tam jest taka turystyczna enklawa, gdzie zjeżdżają się ludzie z całego świata oglądać zwierzęta. W rzeczywistości południe tego kraju jest zniszczone przez katastrofy klimatyczne. Tam nie ma wody, jest trudno o żywność. To zapomniany świat. Zbudowaliśmy tam tamę piaskową, która już działa, jak i studnie. Pomagamy lokalnym społecznościom. Pokazujemy im, jak uprawiać rośliny w efektywny sposób, jak dbać o warzywniak. Tak aby ich poziom życia był zbliżony do normalnego.

Był pan również w Ukrainie.

Tak. Mamy biura w Kijowie, Charkowie, Dnieprze, Mikołajowie i Lwowie. To zawsze trudne wyjazdy.

Trudne, bo to co się tam dzieje, może się rozlać szerzej i ta świadomość może przerażać?

Myślimy o tym, że tak może być, jednak nie odpuszczamy takiej myśli, że tak się stanie. Jednak, gdy jest się tam na miejscu i widzi te zniszczenia – przerażenie ogarnia człowieka. To są rzeczy trudne do wyobrażenia dla osób, które tam nie były i nie widziały tego. To bardzo smutne historie, zwłaszcza na wschodzie. W Charkowie sytuacja jest dramatyczna.

Pamiętam, jak rozmawiałam z jedną z pracowniczek PAH, która była w Ukrainie, jak rozmawiałyśmy przez telefon. Akurat rozpoczął się alarm bombowy. Ona była bardzo opanowana, a ja, słysząc to, miałam ciarki na całym ciele.

Ukraińcy, ale i nasi pracownicy często jeżdżący do Ukrainy, przyzwyczaili się do tych alarmów, pamiętam jednak, że gdy tam byłem, wielokrotnie w nocy ten alarm budził i trzeba było przenosić się do schronu. Nawet trzykrotnie. Następny dzień jest bardzo rozbity, człowiek jest niewyspany. Gdy pierwszy raz to przeżywa, to myśli, że coś musi się stać. To jest też wojna na wyniszczenie psychiczne, co się bardzo często udaje. Dzisiaj jesteśmy ostrzegani o tych alarmach przez aplikację w telefonie. I ona wyje jak syrena. W nocy, kiedy jesteś zamknięty w hotelu i śpisz, masz zamknięte okno, bardzo często nie słyszysz syreny, dlatego ta aplikacja jest bardzo potrzebna. Któregoś dnia, kiedy byłem już w Polsce, ta aplikacja mi się włączyła. Przeraziłem się. Zresztą przez miesiąc po powrocie z Ukrainy schodziło ze mnie ciśnienie. Ślady wojny mocno wbijają się w głowę i siedzą długo. Nasi pracownicy mają możliwość rozmowy z terapeutami, psychologami. Trzeba przepracować to, co się widziało tam.

Chodzi o stres pourazowy?

Dokładnie. Dla osób, które przyjeżdżają z trudnych miejsc, mamy pomoc terapeutów. Właściwie nie mamy łatwych miejsc. Pracujemy głównie w tych trudnych. Na Madagaskarze kule nie latają, ale kiedy człowiek zderzy się z tą ogromną biedą i bardzo trudnymi sytuacjami, to trzeba to później „wyprać”. Ludzie nie przywykli do tego widoku. Sam byłem w tym kraju wielokrotne i nigdy to nie jest dla mnie normalna sytuacja.

A jak radzicie sobie ze świadomością, że nie wszystkim można pomóc?

To jest bardzo stresujące. Wiemy, że nie wszystkim możemy pomóc i z tym się godzimy. Jesteśmy za mali, nie mamy tylu pieniędzy, żeby świat zmienić w całości. Decyzję o tym, że „gdzieś” nie będziemy, są bardzo trudne. Niestety są też codziennością w naszym sektorze. Do tego trzeba przywyknąć, aby móc pracować dalej.

Jak zmieniła się praca humanitarna na przestrzeni lat? Bardzo się różni od tego, co PAH robiła 30 lat temu, a teraz?

To są często te same, zapomniane miejsca i one w zasadzie wciąż mogą wydawać się takie same. Nasze działania zmieniają tamtejszą rzeczywistość, pojawia się kategoria jakości życia - lepszej jakości życia. Życia, które nie jest tylko walką o przetrwanie, ale dalej o podniesienie jego standardu do godnego poziomu. W projektach, gdzie jest prowadzona współpraca rozwojowa, zmieniamy kawałek świata. Budujemy tamy, nawadniamy te rejony, które potem stają się rajem na Ziemi. Znakomitym tego przykładem jest Kenia. Tam tama odmienia życie społecznościom lokalnym diametralnie. Te społeczności stają się w pewien sposób bogate. W jednym z naszych projektów dawaliśmy rodzinom parę kóz. Kobiety z mleka, które dają kozy, robią sery, nadwyżki są sprzedawane. To pokazuje, jak dzięki niewielkiej pomocy zmieniają się te społeczności. One żyją lepiej. Na Madagaskarze, gdzie wybudowaliśmy tamę, ona zabezpiecza dostęp do wody dla czterech tysięcy osób.

Wspomina pan o tamie piaskowej już po raz kolejny. Jak ona wygląda?

Deszcz na Madagaskarze pada dwa razy w roku. Mówiąc krótko, powstaje wtedy rzeka, woda spływa w kilka dni i historia jest zamknięta. A my tę wodę zatrzymujemy. Buduje się tamę z betonu. Woda przenika przez piasek i tworzy się pod nim na kilkunastu metrach taki naturalny zbiornik. Upraszczając, pod ten piasek wkładamy rurę, montujemy pompę zasilaną solarnie i dzięki temu społeczność ma wodę w miesiącach suchych. Takich tam w Kenii zbudowaliśmy już ponad 20. W planach mamy budowę kolejnych sześciu na Madagaskarze, a właśnie ruszyła pierwsza z nich. Oczywiście w to wszystko angażowana jest lokalna społeczność, która z naszą pomocą stawia dla siebie tamę.

Jesteście też państwo w Gazie. Tam konflikt wybuchł w październiku 2023 roku.

Tak i od tego czasu zginęło już ponad 40 tysięcy osób. To jest coś niewyobrażalnego, wśród tych ludzi jest 15 tysięcy dzieci. Ranne od początku tego konfliktu zostały 92 tysiące osób, a zaginionych jest już 10 tysięcy. Wiemy, co tam się dzieje, są burzone szkoły, szpitale. Te okropne zdjęcia do nas docierają. Z kolei na Zachodnim Brzegu zginęło 620 osób, a 145 to dzieci. Czy my jesteśmy w stanie sobie dzisiaj wyobrazić, w 2024 roku, jaki ten świat jest okrutny?!

Myślę, że nie. Nawet jeśli wiemy, że te konflikty się dzieją - są od nas stosunkowo daleko i większość przechodzi nad nimi do porządku dziennego. Powiedziałbym, że przyzwyczailiśmy się do konfliktów na Bliskim Wschodzie.

Tak, ale nie do takiej skali, na którą one teraz się dzieją.

Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak one szybko się napędzają i eskalują.

Oczywiście. To są rzeczy trudne do wyobrażenia, ale możemy je zobrazować. Przecież na koncert Taylor Swift przyszło 60 tysięcy osób. Tylko tam jest 60 tysięcy dramatów, a w Warszawie było 60 tysięcy osób szczęśliwych. Świat jest ogromnie spolaryzowany i trudny dzisiaj do zrozumienia, a komunikacja jest taka prosta, że można przesłać zdjęcie z jednego krańca świata do drugiego. Można zrobić relację na żywo z telefonu. Kapuściński kiedyś pisał książki, przecież my wtedy tego nie widzieliśmy. Wyobrażaliśmy sobie te „trupy na ulicach”, ale co innego jest sobie wyobrażać, a co innego zobaczyć. We współczesnym świecie często brakuje miejsca na humanizm, on jest dzisiaj zagrożony, ale to znaczy, że i człowiek jest zagrożony, bo humanizm jest bardzo szerokim pojęciem. Wszyscy żyjemy w stanie permanentnego zagrożenia. Pomoc, której świat dzisiaj potrzebuje, to ok. 50 miliardów dolarów rocznie. Tyle pomoc humanitarna potrzebowałaby pieniędzy, żeby to wszystko się jakoś poukładało.

A pieniądze na działalność humanitarną jest teraz łatwiej czy trudniej zdobywać?

Jest trudniej, zwłaszcza jeśli chodzi o instytucje państwowe i międzynarodowe, takie jak Unia Europejska. Te instytucje borykają się ze swoimi problemami. Jest problem bezpieczeństwa granicy polskiej i my też tam jesteśmy. Razem z Grupą Granica staramy się pomagać, dostarczając tam pomoc humanitarną. To jest niezwykłe, że też w Polsce musimy takie wsparcie dostarczać.

Tak, ale w Polsce jesteście też obecni pod programem „Pajacyk”.

Tak. Dostarczamy obiady dla dzieci w szkołach, a teraz po epidemii COVID zapewniamy też pomoc psychospołeczną. Bo okazuje się, że dzieci także jej bardzo potrzebują. Parę lat temu doszliśmy do wniosku, że takie wsparcie musimy świadczyć i ten projekt bardzo mocno się rozwija. Przekazujemy organizacjom środki na zatrudnienie psychologów, terapeutów, prowadzenie zajęć grupowych. Potrzeby są ogromne. To też jest pomoc humanitarna.

To dobry moment, żeby nawiązać do dzisiejszego dnia, czyli 19 sierpnia, który jest Światowym Dniem Pomocy Humanitarnej. Kim są dzisiaj pracownicy humanitarni i jakie wyzwania przed nimi stają?

Powiem o naszej organizacji - to profesjonaliści. To ludzie wykształceni, z bogatym doświadczeniem. To ludzie, którzy często narażają własne życie, niosąc pomoc osobom w zapomnianych miejscach na świecie. W Polskiej Akcji Humanitarnej obecnie mamy zatrudnionych 327 osób. W Warszawie w centrali, zatrudniamy 70 osób, za granicą 257 osób. To logistyczki, księgowi, specjalistki od finansów, marketingowcy, koordynatorki i menadżerowie, którzy następnie raportują te działania. To bardzo ważny element pomocy, bo jeśli źle zaraportujemy, to później nie otrzymamy pieniędzy.

Czyli jak komuś się wydaje, że pracownik humanitarny jeździ tylko po świecie, żeby pomagać innym, to jest w błędzie?

Pomoc zaczyna się od emocji. Ktoś decyduje, że chce pracować w organizacji. I ta chęć to dużo, ale nie wszystko. Dzisiejszy świat opiera się na narzędziach, bardzo dobrych do zarządzania finansami czy projektami. I jak to już zostaje opanowane, to pomoc staje się profesjonalna. Pomoc musi być profesjonalna, bo wtedy jest skuteczna, transparentna, wydajna.

Trzeba mieć mocną głowę, żeby móc wyjeżdżać na akcje humanitarne?

Wszyscy, którzy są przyjmowani do Polskiej Akcji Humanitarnej na wyjazdowe stanowiska, muszą przejść testy psychologiczne. Jeśli kandydat nie przejdzie testu, nie możemy go zatrudnić. To jest bardzo ważny element. Później są również okresy próbne i bywa tak, że decydujemy się rozwiązać umowę, bo wiemy, że z tej mąki chleba nie będzie. Zależy nam również na tym, żeby nasi pracownicy zarabiali godnie, żeby mieli siłę jeździć i pomagać, ale potem tutaj wracać i żyć.

O czym nie wolno zapominać, niosąc pomoc?

Polska Akcja Humanitarna jest wszędzie tam, gdzie są zagrożone życie ludzkie, zdrowie i godność. Nie możemy zapominać o tym trzecim elemencie, o godności ludzkiej. To nie jest nasze widzimisię, że chcemy pomagać. Trzeba pomagać, to jest nasz obowiązek, imperatyw pomocowy. Gdy to zrozumiemy i nasze społeczeństwo zrozumie, że to jest ważne, to pojmiemy, że to jest ważne nie tylko dla tych krajów, w których jesteśmy, ale również dla Polski i jej wizerunku na świecie. Na przykład dostajemy pieniądze z Ministerstwa Spraw Zagranicznych na projekty na Zachodnim Brzegu, Libanie i w Strefie Gazy. To bardzo ważne, że polska pomoc będzie tam obecna.

Społeczeństwo potrzebuje radykalnych słów?

Tak. Chodzi o to, żebyśmy wyobrażali sobie siebie w sytuacjach, w których nasi sąsiedzi czy ludzie daleko od nas teraz są. Oni znajdują się w tym stanie permanentnie lub od niedawna. Człowiek niestety oswaja się ze złem i to jest coś jest dla mnie niezrozumiałe, coś, z czym nie mogę się oswoić pogodzić. Mieszkam na warszawskim Powiślu, gdzie jest dużo parków. W tych parkach śpią ludzie na ławkach. Mało kto podchodzi i pyta, czy wszystko w porządku. Jest oczywiście procent osób, które wzywają pomoc. To wrażliwość, której powinniśmy się uczyć na prostych przykładach. Wcale nie trzeba nie wiadomo, gdzie jechać, żeby być potrzebnym. Potrzeba nam wrażliwości. Nie trzeba pokazywać tych wszystkich wojennych scen, ale trzeba przemawiać nam do zwykłej, ludzkiej wyobraźni.

Działania PAH nie tyko od święta można wspierać na: https://www.pah.org.pl/wplac/

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki