W Układzie Warszawskim Polska miała najwięcej, po ZSRR, czołgów
Ten traktat podpisały w 1990 r. państwa NATO i (jeszcze istniejącego w tym czasie) Układu Warszawskiego. Zawarto go, by zminimalizować ryzyko wybuchu wojny w Europie. Miała temu służyć redukcja konwencjonalnego uzbrojenia – w tym przede wszystkim czołgów. Układ Warszawski dysponował znacznie większym potencjałem broni pancernej od przeciwników z NATO. Wojsko Polskie (nieformalnie określane mianem „Ludowego”) miało najwięcej czołgów w Układzie Warszawskim, rzecz jasna po Związku Radzieckim.
Dlatego też CFE zezwalał Polsce (31 grudnia 1989 r. przestała istnieć PRL) na posiadanie 1630 czołgów. Reszta z tych 2830 wozów miała być zezłomowana, poddana konwersji do zastosowań cywilnych lub przekazana do muzeów. Zdecydowana większość czołgów przeznaczonych do kasacji miała trafić do Piekła – dzielnicy Dąbrowy Górniczej.
W mieście słynącym z Huty Katowice, w jego dzielnicy o szatańskiej nazwie, działało Przedsiębiorstwo Przerobu i Obrotu Złomem Metali HK-CUTIRON. I to ono w 1992 r., po tym jak w życie weszły postanowienia CFE, otrzymało kontrakt na zezłomowanie 1120 czołgów. Przeznaczono do tego wozy, które albo już nie nadawały się do służby, bo dłużej stały na placach niż były w ruchu, albo te, które – choć jeździły – były tak przestarzałe, że nadawały się tylko na materiał wsadowy do hut żelaza. Albo do muzeów techniki wojskowej.
Byłem świadkiem tego rozbrojenia dokonywanego w Piekle
Proces odbywał się nie tylko pod okiem dziennikarzy, ale też natowskich obserwatorów. Miejsce, w którym przerabiano czołgi na złom, przypominało masakryczne pole bitwy pancernej, pokryte skorupami T-55, T-54 i – z rzadka – T-34. Gdyby nie pracownicy Cutirona, którzy palnikami cięli lufy czołgów, to w Piekle byłaby doskonała scenografia do kręcenia filmu wojennego.
Ale to nie palnikami cięto czołgi na kawałki – to byłoby zbyt drogie przedsięwzięcie. Inżynierowie z Piekła opracowali znacznie tańszą i efektywniejszą metodę złomowania. A i tak cały proces trwał od 1992 do 1995 r. Czołgi rozwalano specjalnymi… stalowymi kulami.
Kule były solidnego kalibru – ważyły od 8 do 10 ton. Taką kulę trzymał równie potężny elektromagnes umocowany pod suwnicą. Spadała na czołg z wysokości 20 metrów. Trzeba było wiele razy ją zrzucić, by zdefragmentować obiekt. Transformację czołgu na kawałki przy pomocy stalowej kuli twórcy nazwali „metodą polską” i została uznana w Europie za wzorcową.
W Piekle zezłomowano w sumie, oprócz 1120 czołgów, 301 bwp-ów, 741 dział i 61 samolotów. Złom stalowy i żeliwny trafił jako surowiec do Huty Katowice oraz innych hut i odlewni. Zasadniczo był to wzorcowy przykład… przekłuwania mieczy na lemiesze. Z materiału wojskowego uzyskano stal potrzebną do cywilnej produkcji - blach, kształtowników, prętów czy rozmaitych elementów stalowych wykorzystywanych w przemyśle budowlanym, maszynowym i innych gałęziach gospodarki. Był to także klasyczny przykład recyklingu metali na dużą skalę.
Jednak nie wszystkie wozy poszły „do pieca”. W tym czasie Ochotnicza Straż Pożarna w Dąbrowie Górniczej–Łosieniu pozyskała gratis kilka transporterów SKOT. Przerabiała je na ciężkie wozy strażackie, przeznaczone do gaszenia pożarów lasów.
W latach 1996–1997 do Piekła na złomowanie skierowano kilka sztuk wozów, już spoza traktatowej puli – nadawały się tylko na złom. Uchowały się tam (prawie) wcałości do roku 2013, kiedy to zakład przekazał je do Muzeum Miejskiego „Sztygarka”. To były pierwsze eksponaty Parku Militarno-Historycznego „Reduta”. Dziś jego zbiory są pokaźne, ale o nim przy innej okazji...

i