I do 1939 r. Polska nie zdołała zbudować takiego potencjału sił pancernych, który byłby porównywalny z tym z lat 1918-20. Najwięcej w wojskach pancernych mieliśmy tankietek, a nie czołgów.
GĄSIENICOWA BROŃ PANCERNA
Koncepcja użycia broni pancernej (czołgów, tankietek, samochodów opancerzonych i pociągów pancernych) rozmaicie się kształtowała, jak w całej Europie (za wyjątkiem Niemiec i Związku Radzieckiego). Czołgi miały wspomagać piechotę, co wynikało z doświadczeń nabytych podczas Wielkiej Wojny, a nie stanowić samodzielnej siły uderzeniowej, wspomaganej przez piechotę (zmotoryzowaną).
Dość stwierdzić, że dopiero w roku 1930 w Wojsku Polskim powstał nowy rodzaj wojsk: pancerne. W tym czasie FT-17 był już kompletnie przestrzały. W dniu agresji niemieckiej mieliśmy 174 FT-17, w różnych wersjach, z których ani jedna nie przystawała do ówczesnych wymagań stawianych gąsienicowej broni pancernej.
CZOŁGÓW JAK NA LEKARSTWO
„Gąsienicowa”? Może ktoś spytać: cóż to za pojęcie? Czołg to czołg. Niby tak, ale nie do końca. Przynajmniej w polskich warunkach. Czołgi nie tylko teraz, ale i sto lat temu były drogie. A w tamtych czasach może nawet kosztowały (po przeliczeniu dolara do jego dzisiejszej siły nabywczej) więcej niż współczesne.
Biednej Polski nie stać było na tworzenie wojsk pancernych wyłącznie na bazie czołgów, które trzeba było kupić za granicą lub na licencji wyprodukować w Polsce. Polski przemysł zdążył wyprodukować tylko jeden model czołgu będący naszą modernizacją 6-tonowego, brytyjskiego Vickersa E. Był to 7TP. Można stwierdzić, że po sześciu dekadach historia powtórzyła się: zmodernizowaliśmy radziecki T-72 do PT-91 Twardy.
7TP w latach trzydziestych w swojej klasie był czołgiem nowoczesnym. Gdybyśmy mieli we wrześniu 1939 ok. tysiąca 7TP, a nie 132 sztuki, to wojna z Niemcami nie byłaby tak dysproporcyjna. Co prawda projektanci już mieli na deskach kilka typów z serii TP, ale zostały one na papierze, albo zmaterializowały się co najwyżej do mocno przedprodukcyjnego prototypu.
TZW. LEKKIE CZOŁGI ROZPOZNAWCZE
W sytuacji ekonomicznej państwa substytutem czołgu jako takiego stały się tankietki. Wpierw kupiliśmy w 1929 r. od Brytyjczyków (podobnie jak czołgi) 10 egzemplarzy Carden-Loyd Mark VI, potem licencję na ich produkcję, w trakcie której znacząco nasi inżynierowie zmodernizowali te de facto opancerzone gąsienicowe wozy rozpoznawcze.
Mieliśmy ich we wrześniu nieco ponad 570 sztuk, więc wraz czterystoma sztukami pozostałej broni pancernej II Rzeczpospolita była w świecie siódmą pancerną potęgą. Mieliśmy więcej czołgów od USA.
Rzecz w tym, że tankietki: TK-3, TKF, TKS w Polsce sklasyfikowano jako… lekkie czołgi rozpoznawcze. Co może w przypadku „rozpoznania” było zgodne z prawdą, ale z „czołgami” już nie za bardzo.
Wojskowi i politycy mieli świadomość, że tankietki są namiastką czołgów. W latach 40. miały być zastąpione czołgami 4TP, czysto polskiej konstrukcji. A czołg to nie tylko gąsienice, ale przede wszystkim obrotowa wieża z kaemem, działkiem lub działem. A jak wiadomo, tankietki wież obrotowych nie miały...
DAWID (TANKIETKA) VS. GOLIAT (PANZER IV)
Można więc zaryzykować stwierdzenie, że tankietki (w Czechosłowacji też używano tanczików – „czołżków”, również rozwinięcie Carden Loyd Mk VI) były podstawą polskich wojsk pancernych. Choć były już przestarzałe, gdy je w Polsce zaczęto produkować, do w 1939 r. użyte w pewnych warunkach stanowiły zagrożenie dla... każdego niemieckiego czołgu. Nie tylko dla PzKpfw I, który miał opancerzenie zbliżone do naszych tankietek i różnił się od nich obrotową wieżą. Także dla najcięższego PzKpfw IV. Takim przeciwnikiem dla nich był wozy TKS, szczególnie te uzbrojone w wielkokalibrową broń.
Pierwsza partia tego sprzętu, 84 sztuki, trafiła do wojska w 1934 r. Oznaczono je początkowo jako STK (specjalny TK), potem „czołg szybkobieżny wz.33”. Do wojny weszły jako TK-S, dziś używa się oznaczenia TKS.
Jak tankietka mogła być równym przeciwnikiem dla Panzera IV.? Jakże to „zawodnik” o wadze 2,65 tony mógł być zagrożeniem dla co najmniej 18-tonowego przeciwnika? Oto krótkie, w tzw. żołnierskich słowach, wyjaśnienie tego fenomenu…
TKS I PECHOWA (DLA NIEMCÓW) TRZYNASTKA
Żeby osiągnąć takich sukces, to do tego trzeba było 2-osobowej załogi doskonale przeszkolonej i dysponującej wyobraźnią sytuacyjną. Ludzi, którzy potrafiliby wykorzystać możliwości broni zamontowanej w tankietce. To jest albo kaemu wz.25 Hotchkis o kalibrze 7,92 mm (ze specjalną amunicją ppanc) albo w polskie automatyczne działko (nkm) wz.38 FK kalibru 20 mm.
W pierwszym przypadku trzeba było zbliżyć się do przeciwnika na ok. 200 m. Taki TKS ciężkiemu Panzer IV wielkiej krzywdy, by nie uczynił, ale „jedynce” – już tak. W drugim przypadku z odległości 1500 m pocisk przebijał 15-mm pancerz, a z 200 m – 40-mm grubości, co sprawiało, że można był uszkodzić lub nawet (przy dozie szczęścia) zniszczyć najcięższy niemiecki czołg. W obu przypadkach zdolności bojowe TKS-3 zwiększał rewelacyjny polski wynalazek: peryskop Rudolfa Gundlacha, który umożliwiał obserwację 360 stopni. Dziś trudno sobie wyobrazić czołg bez takiego przyrządu obserwacyjnego.
Konwersji (w 1939 r.) z 7,92 na 20 mm postanowiono poddać (źródła nie są spójne w tej ocenie) 80 TKS i 70 TK-3. Zabrakło nie tylko czasu. 1 września zaledwie 20 (24) TKS było uzbrojonych w działko wz.38 FK. Załogi tych wozów potrafiły je wykorzystać.
Dowodzący takim TKS, podch. Edmund Roman Orlik, uchodzący za pierwszego polskiego asa broni pancernej, we wrześniu 1939 r. zniszczył 13 niemieckich czołgów. Niestety, gdybyśmy mieli już nie 1000, ale nawet i 570 czołgów 7TP, to niemiecka przewaga nie byłaby tak przytłaczająca. A przewaga ilościowa III Rzeszy w broni pancernej nad naszą wynosiła 3,2:1. Jakościowa była jeszcze większa...