Tym pechowym okrętem był USS „Squalus”. Poszedł na dno (23 maja 1939 r.) podczas zanurzenia testowego, po trzech miesiącach służby. Jednostka zatonęła na głębokości 74 m.
TO BYŁ SUKCES, ALE NIE UDAŁO SIĘ GO POWTÓRZYĆ W SIERPNIU 2000 R.
W zalanych rufowych przedziałach zginęło 26 członków załogi. Przeżyło 33 marynarzy. Wszystkich uratowano następnego dnia. Dokonała to załoga z pomocą okrętu ratowniczego USS „Falcon” (ACR-2) z komorą ratunkową McCanna.
Ta komora, to nurkowy dzwon ratowniczy, zresztą używany do dziś, służący do ekspediowania załóg z zatopionych okrętów podwodnych (OP) na powierzchnię.
Najpierw z holownika zszedł na dno nurek. Wylądował (o 6:50) 2 metry od włazu. Po sześciu godzinach do niego zacumował dzwon. Przyjął (o 16:00) siedmiu załogantów. Komora McCanna wykonała cztery kursy. Ostatni rozpoczęła o 20:14. Obsługa miała problemy z wynurzeniem. Sytuacja była poważna, ale ostatecznie wszystko zakończyło się szczęśliwie i 25 maja o 00:38 wydobyto ostatnich żywych i uwięzionych z USS „Squalus”.
Ostatnim ze znanych przypadków, kiedy ratownicy dotarli do zatopionego OP, ale za późno, była katastrofa (12 sierpnia 2000 r.) rosyjskiego OP trzeciej generacji – K-141 „Kurska”. Prawdopodobnie spowodowana została wybuchem ultraszybkiej torpedy Szkwał. To co zostało z okrętu osiadło na głębokości 107 m. Zbyt głęboko, by można było go samodzielnie opuścić przy użyciu indywidualnych środków ewakuacji. Eksplozję przeżyło 23 załogantów i gdyby nie postawa rosyjskiego dowództwa, to zostaliby uratowani przez brytyjski ratowniczy pojazd podwodny. Zginęło 117 marynarzy. W powojennej historii floty podwodnej więcej ofiar (129) pociągnęło zatonięcie (w 1962 r.) amerykańskiego USS „Thresher”.
Oprócz tych OP na dno, z załogami poszło (w czasie pokoju) jeszcze sześć jednostek. Znacznie więcej zatonęło bez załóg. Jak udawało się uratować marynarzy? Udawało się, bo szczęśliwym trafem okręt – ten czy inny – zdołał się wynurzyć nim poszedł na dno. Tyle historii.
AKCJA RATOWNICZA TO SKOMPLIKOWANE PRZEDSIĘWZIĘCIE WOJSKOWO-MEDYCZNE
Jak dziś ma się kwestia podejmowania ludzi z zatopionych okrętów podwodnych? Obecnie Polska jest wolna od tych zmartwień, bo Marynarka Wojenna formalnie jest w posiadaniu jednego OP (z 1985 r.). ORP „Orzeł”, typu Pałtus – znacznych rozmiarów, jak na jednostkę do operowania na Bałtyku (prawie 73 m długości, 2460 t wyporności) – to staruszek, który znów jest stoczni remontowej i nie wiadomo, czy tego „ojomu” jeszcze w morze wypłynie.
Gdyby do tego doszło, a nie daj Boże przytrafiło się jakieś nieszczęście, pomoże nam Szwecja. Jej największym okrętem jest jednostka niebojowa, statek ratowniczy HMS „Belos”. Ma 6150 t wyporności nawodnej, przy 105 m długości. Na jej dziobie mogą lądować helikoptery. Na pokładzie ma pojazd głębinowy o takiej samej nazwie. Ten tandem służy do przeprowadzania akcji ratunkowych dla okrętów podwodnych i działa w natowskim systemie ratownictwa podwodnego. Szwecja ma zwarte umowy dotyczące takich działań nie tylko z Polską, ale także Norwegią i Wielką Brytanią (i Niemcami chyba także).
Akcja ratownicza to przedsięwzięcie wojskowo-medyczne. Szeroko opisane jest ono m.in. w periodyku „Polish Hyperbaric Research” wydawanym przez Polskie Towarzystwo Medycyny i Techniki Hiperbarycznej.
Załóżmy, że na Bałtyku na dnie osiadł natowski OP i za żadne skarby nie udaje mu się wypłynąć na powierzchnie. Rozpoczyna się akcja ratunkowa. Do akcji wkraczają Szwedzi. Jeśli nie byłoby to (z jakiś powodów możliwe) na miejsce katastrofy sprowadza się pojazd ratowniczy.
NATO ma nich kilka na stanie. Jak jest względnie lekki (np. DSRV AVALON), to dostarczany jest przez C-5 Galaxy, C-130 Herkules lub C-17. Te dwa ostatnie mogą lądować na lotnisku Gdynia Babie Doły. Jak jest zbyt ciężki (np. DSRV URF) dla samolotów, to zostaje tylko transport drogowy. Wyjaśnienie: DSRV to (na polski): pojazd ratunkowy głębokiego zanurzenia.
DSRV, CZYLI POJAZD RATUNKOWY GŁĘBOKIEGO ZANURZENIA, WCHODZI DO AKCJI...
Miejsce akcji ratunkowej obstawia flota nawodna. Używając m.in. sonarów lokalizują uszkodzony OP. Jego załoga (o ile ktoś przeżył) współpracuje z ratownikami, dając im akustyczne sygnały, których częstotliwość określają procedury. Najczęściej jest to walenie czymś metalowych o peryskop lub włazy do OP. OK. Ratownicy już wiedzą, gdzie szukać czekających na pomoc.
Do działania mogą zostać wysłane spadochronowe grupy zabezpieczenia: Submarine Parachute Assistance Group (SPAG), Mają za zadanie udzielić pomocy tym, którzy samodzielnie opuścili OP, a także mają próbować nawiązać łączność (z pomocą tzw. telefonu podwodnego) z tymi, którzy są uwięzienie w uszkodzonym okręcie. Nurkowie m.in. przygotowują właz OP do podłączenia się pojazdu lub dzwonu ratowniczego.
„Ostatnim, a zarazem najtrudniejszym elementem akcji ratowniczej jest ewakuacja załogi z uszkodzonego okrętu podwodnego. Warunkiem skutecznego działania ratowników jest takie dostosowanie przylgni okrętu podwodnego, aby mógł do niej zacumować (przylgnąć) pojazd ratowniczy. Mocowanie pojazdu jest możliwe przez wytworzenie podciśnienia w kołnierzu pomiędzy pojazdem, a okrętem podwodnym. Można wtedy otworzyć luki ewakuacyjne i przyjąć część załogi…”.
Wówczas akcja przebiega w sposób opisany na początku tego materiału. Natowskie DSRV mogą za jednym kursem podjąć od 12 do 35 osób. Mogą schodzić ona na głębokość nawet 500 m.
W OSTATECZNOŚCI MOŻNA SAMEMU OPUŚCIĆ ZATOPIONY OKRĘT PODWODNY...
W paru filmach fabularnych było to pokazane. Lina, z węzłami przypominającym o przystanku na dekompresję... Do tego niezbędny jest specjalny kombinezon (u nas jest/był to skafandry ratunkowego MK-10 i IDA-59.
„Kiedy podwodniak ubrany w ten skafander wynurza się na bezdechu, rozprężające się powietrze, które znajduje się w płucach, zwiększa swoją objętość. W takim przypadku doszłoby do rozerwania pęcherzyków płucnych i urazu ciśnieniowego płuc. Więc taka prosta rzecz, jak wypuszczanie powietrza podczas wynurzania się, ratuje życie” – tłumaczył (w czasach, gdy mieliśmy 5 OP) por. mar. Dariusz Świerzb, instruktor Ośrodka Szkolenia Nurków i Płetwonurków WP w Gdyni.
Wówczas wszyscy służący w podwodnej flocie przechodzili przez 5-dniowe kursy. Ewakuacja indywidualna, to ostateczność. Zajmuje sporo czasu i wymaga sprawnego sprzętu ratunkowego oraz żelaznych nerwów. Jeden błąd w procedurze i może być już po człowieku. Nadto czas wychodzenia na powierzchnię zależy od głębokości z punktu zejścia. Nurek Nuno Gomes w 14 minut zanurzył się w Morzu Czerwonym (2005 r.) na rekordową do dziś głębokość 318,25 m. Minęło 12 godzin nim wypłynął na powierzchnię…