W katowickim punkcie recepcyjnym dla uchodźców. To nie horror, to jest życie

2022-03-08 17:40

To dziecko, z tej fotki, zatrzymało się na chwilę. Ciemno było. Trudno zrobić nieruszone zdjęcie. Gdyby w wybudowanym za Gierka przez partię dla partii gmaszysku panowała cisza, to chłopczyk przemierzałby korytarze katowickiego punktu recepcyjnego niczym jego rówieśnik z horroru „Lśnienie”. Tylko, że to nie jest film, ale smutna rzeczywistość. Życie. Dzieci najbardziej żal – łamiącym się głosem orzeka Grzegorz Niedobecki, kierownik działu technicznego Instytucji Kultury Katowic Miasto Ogrodów. Od soboty (5 marca) to jest Instytut Pomocy Uchodźcom. Tak go można teraz nazwać.

W katowickim punkcie recepcyjnym...

i

Autor: Andrzej Bęben

Kierownik jest od rana na nogach. Jeszcze nie dawno miał dbać o to, żeby był prąd, by koncertujący w sali widowiskowej (dla tysiąca widzów) mieli, to co im było potrzebne. Teraz są inne potrzeby, choć niektórych koncertów… nie da się odwołać. 6 marca występował chór z Ukrainy. Sporo na widowni było uchodźców. 10 marca wystąpią Gruzini. Ukraińcy też ich będą oglądać. Potem ma być występ dziesięciu tenorów, w tym siedmiu z Ukrainy. Wiadomo, uchodźcy tym bardziej będą na takim koncercie. Nie koncerty jednak są w tym miejscu najważniejsze. W południe nie jest tłoczno. Tu i ówdzie, na korytarzach i w salach wystawowych, leżą na polowych łóżkach i materacach. Wolontariusze rozkładają dodatkowe posłania. Opowiada Marek Szulc, wicedyrektor Instytucji: – Możemy rozstawić ponad 200 łóżek polowych. Ile z nich jest zajmowanych? Wszystkie. Wtedy kładziemy uchodźców na korytarzach. Niektórzy robią sobie prowizoryczne łóżka z puf. Warunki są takie jakie są. Ten obiekt nie był budowany z przeznaczeniem na hotel. Teraz kończy się montaż trzech pryszniców. Tu ludzie trafiają z autobusów i pociągów. Będzie im łatwiej czekać na skierowanie do konkretnego miejsca, w którym znajdą zakwaterowanie. Robimy, co możemy, by ułatwić im i tak już pogmatwane życie.

Dworzec główny w Krakowie. Druga fala uchodźców wojennych z Ukrainy

Kierownik Niedobecki wyjaśnia (z zastrzeżeniem, że może mu się łamać głos): – W różnych grupach do nas przybywają, od dwóch do kilkudziesięciu osób. Średnio rzecz biorąc spędzają u nas około 12 godzin. Odpoczywają, prześpią się, a potem są przewożeni do miejsc docelowych. Wiekowo jak to jest? Od niemowlaka pod starców. Najczęściej są to jednak matki z dziećmi, z rzadka mężczyźni. Mogą liczyć u nas na miejsce do spania, odpoczynku, wyżywienie, pomoc medyczną itd. Mnie to proszę pana… mnie… ja nie mogę… jak widzę te dzieci, to sam pan rozumie… Wszystkich dzieci żal, co tu mówić. Jednak te malutkie nie mają świadomości, dlaczego są w Katowicach, a nie u siebie w domu. Gorzej jest z nastolatkami. Wczoraj przyglądałem się nastolatkowi. Siedział na krześle i przez pół godziny wpatrywał się, jak zahipnotyzowany w ścianę. Nieruchomo. Jak posąg. W takich dzieciach, które już wiedzą, że nie przyjechały do Polski na wycieczkę, ale wygnał ich tu wojna i Rosjanie, trauma pozostanie na długo. Mnie to boli… Kierownik chwyta powietrze, bo jeszcze sekundy, a się rozpłacze. Sprężył się w sobie. Dalej informuje co i jak: – W dwa dni został punkt przygotowany. Na początku, w sobotę mieliśmy 60 łóżek. W pierwszym dniu jeszcze trochę było wolnych. Potem już nie. W czwartek zapytałem kogoś z Urzędu Wojewódzkiego o to, jak długo ten punkt będzie działał. Ze dwa tygodnie – usłyszałem. Jest wtorek, 8 marca, i wiadomo, że będzie dłużej działał, dokąd będą przybywali uchodźcy, dokąd będzie trwała wojna.

Mamy już w Polsce sporo ponad milion uciekinierów. Czy to dużo? Dla porównania: gdy do państw Zachodu z Afryki i Azji ciągnęli imigranci, to tyle ich przybyło, ale w ciągu dwóch lat. U nas – w niespełna dwa tygodnie. Z rowerzystą na trójkołowcu trudno się dogadać. Albo nie rozumie rosyjskiego, albo nie chce rozumieć. Uśmiecha się, gdy jest o to poproszony. A po chwili pedałuje żwawo po korytarzu. A Dimitr jest „przy cycku”. Razem z nim jest jego brat. Chodzi do pierwszej klasy. Chodził. Teraz, za jakiś czas, znów będzie siedział w ławce. W polskiej szkole. Jak długo? Jego matka też to chciałby wiedzieć. Uciekli z spod Kijowa. Wybuchów pocisków nie musieli oglądać w telewizji. Wystarczyło wyjść z domu. Mówi po rosyjsku: – Boję się, co z nami będzie. Nie mamy w Polsce nikogo, ani z rodziny, ani ze znajomych… Prędzej czy później będą mieli lokum. Najważniejsze, że mają spokój, później znajdzie się dla nich jakiś pokój. W Polsce. Bo na ten pokój, co nie jest kwartirą, to jeszcze będą musieli u nas poczekać.

W „Białym Domu” – bo tak kiedyś nazywano ten przybytek wybudowany w końcówce lat 70. przez tow. Zdzisława Grudnia dla partii, żeby miała gdzie obradować – ruch spory. Tak naprawdę to będzie jeszcze większy, gdy dotrą tu Ukraińcy z pociągu kursującego po szerokim torze, z przystankiem końcowym w Sławkowie, za Olkuszem. Potrzebni są do pomocy znający rosyjski lub ukraiński. Ze znajomością angielskiego wśród uciekinierów różnie bywa. Obok punktu farmaceutycznego - migowy tłumacz wyjaśnia coś starszemu Ukraińcowi. W szklanym akwarium, gdzie stacjonuje dyżurny „farmaciewt”, inny niemłody uciekinier załatwia formalności pobytowe. Ma paszport, dokumenty. Nie wszyscy je mają. Ratownicy z Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach też dyżurują. Opowiada farmaceuta Rafał Hechmann: – Dziennie o pomoc prosi kilkadziesiąt osób. Dziwią się, bo u nich wiele leków jest bezreceptowych, a u nas są na receptę. Jeśli takich potrzebują, kierujemy ich do lekarzy pierwszego kontaktu. Do pomocy zgłosiło się 50 farmaceutów. Dyżurujemy od 8:00 do 17:00. Jesteśmy tu potrzebni

Może to zabrzmi pompatycznie, może będzie trąciło niektórym grafomaństwem i pompowaniem emocji, ale.. Ale lekami, które są w aptekach, nie zastąpi się końca wojny. Nie zastąpi się pokoju, ani nawet zawieszenia broni. Całkiem możliwe, że ten chłopiec ze zdjęcia do końca życia nie zapomni tego, jak jeździł w Polsce, na rowerku, po korytarzach wyłożonych granitem. Kiedyś matka powie mu, że to nie była wycieczka.

Sonda
Czy wojna na Ukrainie zagraża również Polsce?