Opowiadał o tym (8 sierpnia) dziennikarzom w rektoracie SUM. Też słuchaliśmy tej relacji. Dr Jakub Szczerba był na Ukrainie, jako wysłannik Fundacji „W międzyczasie” dwukrotnie: w czerwcu i lipcu. Na Zaporożu i w okolicach Bachmutu.
BY RANNY TRAFIŁ ŻYWY DO SZPITALA...
– Praca na pierwszej linii polega na tym, by dotrzeć do rannego – często pod ogniem nieprzyjaciela – udzielić mu pomocy i ewakuować. W czasie ewakuacji udzielana jest pierwsza pomoc; trzeba zabezpieczyć rannego żeby się nie wykrwawił, ustabilizować jego stan i przekazać ekipom, które ewakuują do szpitali polowych. Fizycznie ściągamy rannych chłopaków z okopów i chcemy ich dowieźć bezpiecznie do szpitala.
Zapytaliśmy doktora o to, jaka jest przeżywalność ciężko rannych żołnierzy? – Jest wysoka m.in. dzięki temu, że wdrożony jest cały system ewakuacji medycznej i pomocy blisko linii frontu oraz bezpośrednio w szpitalach polowych. Jeżeli pacjent dotrze do medyka bojowego, zostanie odpowiednio zaopatrzony i nie wykrwawi się, jego szanse rosną. Koncentrujemy się na tym, by ranny trafił żywy do szpitala…
RANNY MOŻE NIE WIDZIEĆ PRZECIWNIKA...
Według źródeł zachodnich z dziesięciu rannych żołnierzy na front, po wyleczeniu wraca ośmiu. Dr Szczerba nie chciał z początku mówić o zabitych. To znaczy: na ilu rannych przypada jeden zabity. W końcu powiedział: – Mniej więcej na dziesięciu rannych przypada jeden zabity żołnierz. To jest moja opinia i nie jest to jakaś encyklopedyczna definicja – podkreślił odpowiadając na pytanie Portalu Obronnego.
Dodajmy, że Rosjanie twierdzą, iż na jednego zabitego przypada trzech rannych. Ile w tym prawdy, to nie wiadomo. Wiadomo, z doświadczeń wcześniejszych wojen, że przeciwnik więcej zyskuje raniąc wroga niż go zabijając. Dlaczego? Bo do jednym rannym zajmuje się czterech innych, zdrowych. Przygniatająca większość pacjentów szpitali polowych (organizuje się je najczęściej w szkołach, przedszkolach i podobnych obiektach) trafia nie z ranami postrzałowymi, ale spowodowanymi przed odłamki pocisków. Na stu hospitalizowanych przypada jeden z raną/ranami od kul/kuli. Wojna na Ukrainie, to przede wszystkim wojna artylerii. Nawet jeśli te dane nie są dokładne, to i tak dają wyobrażenie o tym, jak się toczy ta wojna... – Żołnierz może nawet nie zobaczyć przeciwnika. Może być na pozycji, gdzie ustawił go dowódca, a chwilę później nie ma nogi lub ręki, bo nastąpił ostrzał – relacjonował dr Szczerba w rektoracie Śląskiego Uniwersytetu Medycznego.
GDY ZAJDZIE POTRZEBA...
Czego nauczył się młody lekarz tam, na ukraińskim froncie? Tego, czego nie da się nauczyć w żadnym polskim szpitalu, ani nawet na SOR-e. Do nich nie trafiają ludzie, którzy wjechali na miny, ani tacy, którym trzeba wyjmować z ciała czasem dziesiątki odłamków… Czy dwie tury misji, w czerwcu i lipcu, były i ostatnimi dla ortopedy z Lublińca? Niekoniecznie. – Kiedy zadzwonią do nas koledzy i powiedzą: słuchajcie, pomóżcie nam, bo nie mamy już sił, kończą nam się ludzie, ludzie umierają, nie ma kto pracować... Wtedy człowiek zaczyna myśleć, że trzeba pomóc, bo czekają na niego ludzie, liczą na niego przyjaciele…