Jak pisze w środę (8 maja) "FT", szefowa rządu w Wilnie przyznała, że Rosja uznałaby taki krok za prowokację. Dodała jednak, że "gdybyśmy myśleli tylko o reakcji Rosji, nie moglibyśmy nic wysłać na Ukrainę; co drugi dzień słyszy się (przyp. red. pogróżki Moskwy), że ktoś zostanie zaatakowany bronią jądrową".
W tym tygodniu Rosja zapowiedziała przeprowadzenie ćwiczeń z użycia taktycznej broni jądrowej w walce.
Szimonyte wyraziła wątpliwość, by Kreml użył broni atomowej, tłumacząc, że opad radioaktywny spadłby również w Rosję. "Zazwyczaj wiatr wieje z zachodu na wschód" - zauważyła w rozmowie z brytyjskim dziennikiem.
Według litewskiej premier celem ostatniej intensyfikacji rosyjskich ostrzałów Ukrainy jest wywołanie kolejnej fali uchodźców. Ukraińcy mieliby uciekać, bo zostaną pozbawieni podstawowej infrastruktury - Rosjanie atakują elektrownie, szkoły, szpitale - zaznaczyła Szimonyte.
Szefowa litewskiego rządu bagatelizowała doniesienia, że jej gabinet pomagał władzom w Kijowie w zawracaniu Ukraińców w wieku poborowym do kraju. "Nie będziemy organizować deportacji czy poszukiwań ukraińskich mężczyzn na Litwie, ponieważ byłoby to niezgodne z prawem" - powiedziała. Dodała jednak, że Litwa może odmówić przyznania prawa stałego pobytu osobom, którym ukraińskie władze udowodniły uchylanie się od służby wojskowej.
PAP
Polecany artykuł: