730 dni wojennego piekła. 30 procent terytorium Ukrainy jest skażone minami i niewybuchami. "Nie mamy do czego wracać"

24 lutego 2022 roku o godzinie 4:00 polskiego czasu wojska rosyjskie, które gromadziły się wzdłuż granicy z Ukrainą na przełomie października i listopada 2021, ruszyły do natarcia. Rosjanie zaatakowali jednocześnie na czterech frontach. Od północy, północnego wschodu, od wschodu ze strony okupowanego Donbasu oraz od południa. W sobotę, 24 lutego 2024 roku, mijają dwa lata od wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie.

Wszyscy wstrzymali oddech, gdy rosyjskie bomby i rakiety zaczęły siać spustoszenie i zabijać ludzi. Rosjanie uważali Ukrainę za łatwy cel. Cel, który uda się osiągnąć w przeciągu tygodnia… Jednak wojna w Ukrainie trwa już dwa lata. Zmusiła mieszkańców Kijowa, Dniepru, Charkowa, obwodu mikołajowskiego i Lwowa do opuszczenia domów w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia w innych częściach kraju i poza jego granicami.

Dwa lata ostrzałów, ucieczek, strachu o siebie i najbliższych. Zrównane z ziemią miasta, brak wody, jedzenia, leków, prądu. Tak wciąż wygląda codzienność mieszkańców Ukrainy. Według danych Polskiej Akcji Humanitarnej, 15 milionów osób wciąż pilnie potrzebuje wsparcia.

Wszystko przerywa alarm bombowy

Helena Krajewska, rzeczniczka PAH, od czasu wybuchu wojny, w Ukrainie jest ósmy raz. Po raz pierwszy rozmawiamy 12 lutego, na cztery dni przed jej wyjazdem. Przez ponad dwa tygodnie w planie ma wschodnią i południową część Ukrainy. Kiedy rozmawiamy kolejny raz - 21 lutego, Helena jest w schronie w Dnieprze, z dziećmi. Będzie się przemieszczać, gdy tylko zostanie ogłoszony koniec alarmu. Gdy wracamy do rozmowy dwie godziny później, wszczęto kolejny alarm. Ósmy w ciągu 24 godzin. Moja rozmówczyni przerywa: - Przepraszam, muszę wyłączyć alarm i znaleźć dwie ściany – mówi. Pytam, czy chce zejść do schronu. - Tu nie ma schronu, według zasad bezpieczeństwa muszę znaleźć dwie ściany. Tak, właśnie usiadłam. Możemy kontynuować – rzuca.

To, co dla Heleny Krajewskiej jest zupełnie normalne, mnie przyprawia o gęsią skórkę na całym ciele.

Pomoc humanitarna

Polska Akcja Humanitarna ruszyła z pomocom Ukraińcom już w 2014 roku, gdy w odpowiedzi na obalenie prorosyjskiego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza, Rosja doprowadziła do oderwania Krymu od Ukrainy, a następnie do zbrojnej secesji obwodów donieckiego i ługańskiego. To doprowadziło do faktycznej wojny rosyjsko – ukraińskiej na wschodzie kraju. PAH w tym czasie pomagała w dostarczeniu pomocy medycznej, paczek żywnościowych i higienicznych, koców, śpiworów i inny niezbędnych do przetrwania produktów. Od 2015 roku PAH prowadzi stałe działania w Ukrainie. Zatrudnia 250 osób, które każdego dnia niosą pomoc w najbardziej potrzebujących regionach. To najczęściej Ukraińcy, którzy sami uciekali przed wojną i bardzo chcieli pomagać swoim krajanom.

Helena Krajewska, najpierw dociera do Kijowa, później przez Mikołajów i obwód mikołajowski dociera do Dniepru. Jak sama mówi, sytuacja mieszkańców tych regionów jest bardzo różna.

- Mikołajów jest blisko Morza Czarnego, blisko źródeł ostrzału. Tuż obok jest obwód chersoński, który jest ustawicznie ostrzeliwany. Obwód dniepropietrowski, też jest niestety niedaleko. Codziennie są tutaj alarmy. W ciągu ostatnich 24 godzin było ich siedem – mówi.

Po dwóch latach życia w ciągłym strachu o każdy kolejny dzień, Ukraińcy starają się funkcjonować, tak, jakby wojny nie było. - Dzieci chodzą do szkoły, ale chodzą do niej na zmiany. Część uczestniczy w zajęciach online, bo szkoła ma ponad 700 uczniów, ale w schronie jest tylko miejsce dla 220. Tak jak w szkole, w której byliśmy dwie godziny temu podczas alarmu – opowiada rzeczniczka PAH.

Normalnie działają centra handlowe, ludzie chodzą do pracy - funkcjonują cały czas w cieniu wojny. - Cały czas wiedzą i mają z tyłu głowy, że może dojść do kolejnego ostrzału, przed którym być może alarm nie ostrzeże – mówi Helena.

Mellina - Lachowski: Ukraina się mniej klika, ale wojna się nie skończyła

Ukraińskie dzieci wciąż mają marzenia

Polska Akcja Humanitarna szczególnie wspiera grupy najbardziej wrażliwe, czyli osoby starsze, kobiety i dzieci. Jak tłumaczy mi Helena, dzieci doskonale wiedzą, co się dzieje.

- Oczywiście najmniejsze dzieci mogą nie wiedzieć, co konkretnie się dzieje, czyli że trwa wojna. Jednak wyczuwają stres rodziców. Wiedzą, na czym polegają alarmy, wiedzą, że trzeba się chować. Starsze dzieci niestety znają np. dźwięk dronów. Wiedzą, co oznacza ten dźwięk. Wiele tych dzieci jest w traumie, którą trzeba będzie przepracowywać latami. Dlatego tutaj, w obwodzie dniepropietrowskim, bardzo dużą uwagę przykładamy do sesji psychologicznych indywidualnych i grupowych - z dziećmi i młodzieżą. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że jeśli teraz nie zadziałamy, to leczenie traumy później będzie niemożliwe, a na pewno będzie bardzo trudne – tłumaczy moja rozmówczyni.

Sesja psychologiczna, która odbyła się dwie godziny przed naszą rozmową w schronie, była przeznaczona dla najmłodszych klas. - Staraliśmy się pokazać dzieciom, jakie mają super moce. Każde dziecko malowało dłoń i wpisywało swoje mocne strony. Później była sesja oddychania.

Sesje prowadzą psychologowie, którzy w mobilnych zespołach docierają tam, gdzie są najbardziej potrzebni. - Bardzo mocno podkreślają dzieciom, że to jest czas na wyciszenie się. Mówią, jak oddychać. To bardzo angażujące dzieci sesje. A z drugiej strony, trzeba zabawić dzieci, zwłaszcza, jeśli taka sesja odbywa się w schronie – podkreśla Helena.

Wszystko to ma pomóc dzieciom w radzeniu sobie w trudnych sytuacjach, żeby umiały się wyciszyć i uwierzyć w siebie.

Co to znaczy być dzieckiem, być uczniem, uczennicą w czasie wojny?

„Być dzieckiem w Ukrainie to najlepsza rzecz. Być dzieckiem w Ukrainie w czasie wojny to ogromy ciężar. Nie mogę się skupić na nauce, zabawie. Nie mogę nic zaplanować. Często czuję tak, jakby coś ściskało mnie w środku, że nie mogę oddychać. Sesja oddychania bardzo mi pomogła” – mówi 11-letnia Arina, tuż po sesji terapeutycznej w schronie.

Ukraińskie dzieci często mówią o swoich marzeniach. Głównie o tym, żeby nie było wojny, ale też o normalnym życiu, w którym tata zabiera nad jezioro, a truskawki są na wyciągnięcie ręki. Niestety, mają też poczucie, że być może tych marzeń nie uda się spełnić, albo będzie trzeba na nie jeszcze poczekać, bo nie jest bezpiecznie.

Nie mamy do czego wracać

Wojna w Ukrainie kładzie się ogromnym cieniem na życiu młodych ludzi. Wiele dzieci przenosiło się z rodzicami minimum raz, dwa, trzy i cztery w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca. Część uciekających z Bachmutu przeniosła się do Kramatorska, który również jest ostrzeliwany. Z Kramatorska musieli uciekać do Dniepru. Stamtąd do Kijowa. Nie wszyscy uciekli do Polski. Bardzo dużo Ukraińców przemieściło się wewnętrznie. To ludzie, którzy zostali zmuszeni do zostawienia swojego domu, wsi, miasta, w którym żyli.

- Moja koleżanka z pracy już teraz wie, że nigdy nie wróci do Bachmutu. Powiedziałam jej: „Może wrócisz, odbudujecie miasto”. Odpowiedziała: „Szczerze? Widziałam miejsce, gdzie był nasz blok. Tam jest jedna wielka dziura. My nie mamy do czego wracać” – przytacza słowa młodej kobiety rzeczniczka PAH.

Ci, którzy uciekali już kilkukrotnie, mają w sobie ogromną niepewność jutra. Nie chcą planować, nie chcą zakorzenić się w nowym mieście. Nie kupują garnków, mebli, bo być może za chwilę znowu trzeba będzie spakować plecak, wziąć dziecko na ręce, kota do kontenerka i uciekać.

Potrzeby Ukraińców w zależności od regionu, w którym się znajdują, są bardzo różne. Niektórzy po prostu chcą by ktoś przy nich był, kupił lekarstwa, albo odebrał list z poczty. Inni potrzebują wsparcia finansowego, by odbyć szkolenia, móc się przebranżowić i w tym trudnym czasie podjąć inną pracę.

- Często to zupełnie prozaiczne potrzeby, jak dostęp do czystej wody. Dokładnie taka sytuacja miała miejsce po zniszczeniu tamy w Nowej Kachowce. W obwodzie dniepropietrowskim nie było wody, a w obwodach chersońskim i mikołajowskim była powódź. W żadnym z tych miejsc nie było wody pitnej i my pomagaliśmy ją dostarczyć – opowiada Helena. I dodaje, że ludzie, czasem nieśmiało, proszą także o pomoc psychologiczną. Tam, gdzie brakuje sprzętu rehabilitacyjnego, też jest dostarczany. Potrzeby są bardzo różnorodne. Jednak nie wszędzie pomoc humanitarna jest w stanie dotrzeć ze względów bezpieczeństwa, ale też ze względów finansowych.

- Nie na wszystko nas stać, niestety – mówi z pewnym smutkiem w głosie Helena.

Polska Akcja Humanitarna niemal wszystkie potrzebne rzeczy kupuje w Ukrainie. W porozumieniu z lokalnymi władzami czy specjalistami tworzona jest lista osób, do których dotrze pomoc. Takie osoby są rejestrowane, jak również ich potrzeby. Paczki żywnościowe i opał na zimę jest dowożony kilka razy. – Później sprawdzamy, jakie były efekty tej pomocy i czy można coś zrobić lepiej, szybciej następnym razem.

Pomoc psychologiczną uzgadnia się z lokalnymi władzami. Trzeba wytypować osoby, które potrzebują tej pomocy, zarejestrować je, czy ustalić ze szkołą, jeśli chodzi o pomoc psychologiczną dla dzieci.

- Możemy ująć to prosto. Badamy zapotrzebowanie na miejscu, sprawdzamy, czy mamy odpowiedni dostęp do tego miejsca, bezpieczny, nieprzerwany. Dostarczenie pomocy i później monitoring. Wiem, że to brzmi tak bardzo sucho, ale taka jest pomoc humanitarna – bardzo sprofesjonalizowana. Musi taka być, żeby była skuteczna, ale emocje zawsze są. To są osoby z tego samego kraju, z którego jest większość naszych pracowników, jak w przypadku Ukrainy. To są osoby, które mają swoje historie, tak podobne do historii naszych pracowników, że nie można wyłączyć emocji. Trzeba działa w sposób efektywny i znaleźć środek między tymi emocjami a pracą, która jest do wykonania – tłumaczy Helena.

Czy ta wojna kiedyś się skończy?

Wojna w Ukrainie trwa 730 dni. 22 lutego Stany Zjednoczone ostrzegają Rosję przed wystrzeleniem nowej nuklearnej broni kosmicznej. Twego samego dnia w siedzibie ONZ zorganizowano spotkanie poświęcone problematyce humanitarnego rozminowywania na Ukrainie.

Pierwsza wicepremier Ukrainy Julia Swyridenko przypomniała, że około 30 procent terytorium Ukrainy jest skażone minami i niewybuchami. „W zeszłym roku zbadaliśmy około 18 000 metrów kwadratowych ukraińskiej ziemi. Za wolne od min i zanieczyszczeń uznaliśmy dopiero ponad 10% całkowitego terytorium, które należy zbadać” – powiedziała.

Jak podał Sztab Generalny, w ciągu dnia na froncie doszło ogółem do 84 starć bojowych, a sytuacja operacyjna na wschodzie i południu kraju pozostaje trudna. Ukraińskie lotnictwo uderzyło w sześć obszarów, dokładnie tam, gdzie były skoncentrowane siły rosyjskie, oraz w trzy systemy rakiet przeciwlotniczych.

Czy Ukraińcy myślą o końcu wojny? - Większość osób uważa, że to jeszcze potrwa. Nie spodziewają się rozwiązania tej sytuacji w tym roku, a jednocześnie, kiedy pytam różne osoby, czy spodziewały się, że to będzie trwać dwa lata – kręcą głowami – mówi Helena.

Gdy na koniec rozmowy, pytam Helenę, czy jest coś, co chciałaby powiedzieć innym ludziom, z całą stanowczością odpowiada: - Ludzie w Ukrainie nie wybrali swojego losu. Nikt nie opuścił z chęcią swojej miejscowości i granic swojego kraju. To było ratowanie zdrowia i życia swojego i swoich najbliższych. Pamiętajmy o tym, to, że mamy szczęście, ono pozwoliło na to, że to nie my jesteśmy uchodźcami na ulicach Kijowa czy Charkowa. Pamiętajmy o tym, bo to są osoby takie jak my – kończy.

Działania PAH w Ukrainie można wspierać na: www.pah.org.pl/wplac