Naukowiec uważa, że taka gospodarka wpłynie pozytywnie (między innymi) na high-tech, przemysł zbrojeniowy, stalowy, chemiczny. A jakie branże mogą stracić na gospodarce wojennej?
Kij ma zawsze dwa końce
Ta ludowe porzekadło dotyczy również ekonomii. – Uruchomienie gospodarki wojennej przekłada się na szybszy wzrost gospodarczy i wymierne korzyści dla wielu zakładów, ale odbywa się kosztem konsumentów, ponieważ wszystkie zasoby, np. surowców, materiałów czy ludzi, podporządkowane są budowie i utrzymaniu systemu obronnego – przypomina prof. Koźmiński.
Ekonomia często idzie w parze z polityką. W tzw. czasach słusznie minionych naukowo istniała „ekonomia polityczna” (w rozbiciu na „socjalizmu” i „kapitalizmu”). Dziś ekonomia ukierunkowana na realizację celów wynikających z doktryn obronnych także generuje polityczne implikacje.
– Wejście w tryby gospodarki wojennej musi oznaczać bardziej twardy i restrykcyjny mechanizm zarządzania państwem, bo „w rozwydrzonej demokracji” tego nie da się zrobić. Konsekwencją nadania szczególnych plenipotencji władzy jest to, że państwo ingeruje nie tylko w sprawy polityczno-gospodarcze, ale również w życie codzienne obywateli. Rząd staje się władcą absolutnym. Może nałożyć dodatkowe podatki, przejmować i relokować fabryki, ludzi, wprowadzić nakaz pracy – wylicza naukowiec.
W czasie II WŚ rząd USA, wprowadzając gospodarkę wojenną, przejął lub zwiększył kontrolę nad wieloma firmami, oświatą, aparatem propagandowym. Ingerował nie tylko w pracę przedsiębiorstw, ale kontrolował ceny, decydował o rozdziale niektórych artykułów, zawiesił prawo do strajku, ustalał priorytety, kontrolował system transportowy i wydobycie surowców strategicznych. Co więcej, interwencjonizm państwowy w USA pozostał aktywny również po zakończeniu wojny.

Lepiej kupować akcje producenta czołgów niż luksusowych dóbr
Profesor nie ma złudzeń: zwiększenie wydatków na zbrojenia, zapowiedź uproszczeń w realizacji inwestycji obronnych czy wprowadzenie powszechnych szkoleń wojskowych to przygrywka do przestawienia zarówno polskiej, jak i unijnej gospodarki na tryb wojenny.
Taką diagnozę potwierdza choćby wzrost kursów akcji europejskich koncernów zbrojeniowych. Jak długo papiery tych firm będą na zwyżce? Raczej niekrótko.
Akcje niemieckiego Rheinmetalla zwyżkowały o ponad 19 proc. Dwucyfrowe wzrosty zanotowały także akcje francuskiego Dassault Aviation, norweskiego Kongsberg Gruppen, francuskiego Thales, brytyjskiego BAE Systems, włoskiego Leonardo i szwedzkiego SAAB.
Na wartości zyskały także walory spółek hutniczych. Akcje ThyssenKrupp zdrożały o 17 proc., a ArcelorMittal o 6 proc. Symptomy hossy odczuwa też krajowy rynek przemysłu obronnego (zbrojeniowego). O kilka procent wzrosły akcje polskiego Cognoru (producent blach m.in. do Rosomaka), Odlewni Polskich, Izostalu czy Budimeksu.
Ktoś zyskuje, ktoś traci. Ekonomista zwrócił jednak uwagę, że oprócz korzyści gospodarka wojenna wiąże się z ogromnymi kosztami.
Po pierwsze: jeśli dojdzie do konfliktu, będą to straty w ludziach i zasobach materialnych.
Po drugie: dojdzie do regresu w sektorach, które z wojną nie są związane, np. w budownictwie mieszkaniowym, bo cement, stal i podobne materiały będą priorytetowe do budowy schronów, a nie tzw. apartamentowców.
Towarami deficytowymi staną się… kosmetyki. Wiemy, nie czas żałować róż, gdy płoną lasy. Tym niemniej firmy produkujące kosmetyki będą musiały przestawić się na produkcję rzeczy bardziej użytecznych w czasie zagrożenia, choćby środków opatrunkowych i dezynfekcyjnych. Generalnie ujmując: ograniczona zostanie produkcja tzw. dóbr luksusowych.
– Oczywiście natychmiast tę lukę wypełni czarny rynek, z którego kontrolą państwo zawsze ma problem. Jednak ceny artykułów „spod lady” będą znacznie wyższe… W ocenie ekonomisty mechanizm ekonomii wojennej nakręci inflację, która z czasem zniweluje większość wzrostu gospodarczego.
Profesor przypomniał wielki kryzys, który wstrząsnął gospodarką światową po I wojnie, a także głód i biedę, których doświadczyła Europa po II wojnie. Jego zdaniem „największą katastrofą może być krach finansów publicznych, który nastąpi, jeśli państwa przestaną spłacać dług zaciągnięty na zbrojenia”.
Przestawienie na tory gospodarki wojennej może potrwać
A jakie mogą być obecnie konsekwencje uruchomienia trybów gospodarki wojennej?
– Nie mam ani szklanej kuli, ani czarnego kota. Inwestycje, które zapowiadają europejskie rządy, w pierwszym etapie będą stymulowały wzrost gospodarczy. Jeśli chodzi o Polskę, to branżami, które powinny najbardziej skorzystać, będą: przemysł zbrojeniowy, stalowy, chemiczny czy wytwórcy cementu. Jednak na największe profity może liczyć branża high-tech, ponieważ dziś całe uzbrojenie jest wręcz nafaszerowane elektroniką…
Kilka zdań komentarza
Profity dla branż „wojennych” nie spłyną od razu. Można jutro wydać stosowne akty prawne zmieniające priorytety gospodarcze, ale na efekty tych zmian trzeba będzie poczekać. Jeśli Krauss-Maffei Wegmann (KMW) w czasach zimnowojennej prosperity produkował około jeden czołg dziennie, a obecnie jest w stanie wypuścić zaledwie kilkanaście sztuk rocznie, to „wszystko jest jasne”. Dla porównania – w 1944 r. Niemcy dostarczały na front grubo ponad 300 czołgów miesięcznie.
Warto także przypomnieć, że w lutym 2021 r. Bundeswehra zawarła z KMW umowę na produkcję 17 Leopardów 2 A7A1 oraz pojazdu testowego, z planowaną dostawą od 2024 r. Planowaną, bo faktyczna realizacja kontraktu ma zakończyć się dopiero latem tego roku.
Warto uświadomić sobie, że obecnie KMW jest jedynym producentem czołgów w UE. W Rosji ich także nie ma wielu, ale rocznie z taśm zjeżdża około 600 nowych czołgów (nie licząc modernizowanych). Trochę wody w Renie upłynie, zanim KMW rozkręci produkcję. To samo dotyczy wytwarzania amunicji artyleryjskiej i strzeleckiej.
Ewentualne przestawienie gospodarki z trybu pokojowego na czas zagrożenia (nie daj Boże – wojenny) nie nastąpi błyskawicznie z jednego ważnego, często pomijanego w prognozach, powodu. Otóż, parafrazując klasyków – jeśli będzie więcej czołgów i armat, to będzie mniej masła.
Czy przyzwyczajone od półwiecza do dobrobytu zachodnie społeczeństwo, zwłaszcza to z bogatszej części Europy, zgodzi się na taką zmianę?
Andrzej Bęben