Dziś jest moda na „wojskowość”. Ubranka w kamuflażu, wszelkiej maści gadżety z przymiotnikiem „taktyczne” w nazwie. Taktyczny zegarek, taktyczny pas. W dobrym tonie, dla miłośników wojska i militariów jest mieć swój własny nieśmiertelnik. Na wzór anglo-amerykański. Dwie blaszki z wygrawerowanymi danymi…
Wysokość: 50 mm. Szerokość:40 mm. Grubość: 1 mm
Taką wielkość ma nieśmiertelnik żołnierza Wojska Polskiego. To jedna blaszka, którą można złamać w połowie; blaszka o sprecyzowanych parametrach nawiązująca do wzorca przedwojennego. To identyfikator, który oficjalnie określony jest jako „tabliczka tożsamości” i którą to ma każdy żołnierz (współpracujący z WP także – tak na marginesie) wraz z „poliwęglanową kartą tożsamości”.
Tabliczka, by w tej części materiału pozostać przy oficjalnej nazwie, nawiązuje ściśle do formy nieśmiertelnika wz. 1931 (takie wówczas obowiązywało nazewnictwo). Jest wykonana ze stali nierdzewnej kwasoodpornej i zawieszana na łańcuszku kulkowym wykonanym z takiej samej stali. Rozporządzenie ministra obrony narodowej z 1 marca 2024 r. „w sprawie kart i tabliczek tożsamości” określa jakiej wielkości jest tabliczka i co ma być na niej wygrawerowane.
Powtórzmy. Wysokość: 50 mm. Szerokość: 40 mm. Grubość: 1 mm. Przełamanie tabliczki: od trzech do czterech zgięć pod kątem 45 stopni. Długość łańcuszka (bez zapinki): w przedziale 75-80 cm. Średnica kulki: 3 mm. Informacje są dwustronnie grawerowane laserem. Awers i rewers odwracają teksty o 180 stopni. Po przełamaniu każda z połówek zawiera komplet danych. A te zwierają:
• imię i nazwisko żołnierza,
• PESEL,
• wyznanie,
• grupę krwi i
• numer seryjny ID nadawany przez Biuro Ewidencji Osobowej WP.
Uwaga, uwaga. Wyznanie wpisuje się na wyraźne życzenie żołnierza. Gdy bodaj w 2010 r. wprowadzono wzór nawiązujący do przedwojennego, to pozycja „wyznanie” budziła tzw. kontrowersje. MON przekonało krytyków wskazując, że taka informacja jest na nieśmiertelnikach amerykańskich i brytyjskich To po pierwsze. A po drugie: konwencja genewska stanowi, że „Strony w konflikcie będą ponadto czuwać nad tym, aby zmarli byli grzebani z czcią i w miarę możliwości zgodnie z obrządkami religii, którą wyznawali”. No to tyle skrótowo o polskiej „tabliczce tożsamości”, a teraz będzie nieco o historii nieśmiertelników.
Mieli je już legioniści Imperium Romanum
Jak się komuś wydaje, że blaszkowe identyfikatory, to wymysł czasów, w których zabijano się już na masową skalę i na odległość, to jest w błędzie. „Takie coś” jako pierwsi wprowadzili Rzymianie. Legionista miał na nadgarstku lub szyi blaszkę-identyfikator. To tzw. tessera (vel insignia). Identyfikatory nie były znormalizowane. Miały od 5 do 10 cm w w długości i od 2 do 5 cm w szerokości.
Zawarte na nich informacje miały ułatwić identyfikację żołnierza, gdyby przytrafiło mu się polec na polu chwały. Były na insygnii personalia legionisty, numer jego legionu i ranga wojskowa. Bywało (jak starczyło miejsca), że niektóre tesseras zawierały także dodatkowe symbole wykazujące dokonania żołnierza. W sumie były one nie tylko nieśmiertelnikami, ale czymś w rodzaju ówczesnych... książeczek wojskowych.
Musiały minąć wieki wieków, by z zapomnienia odkopano rzymskie rozwiązanie. Amerykę na nową odkryli… Amerykanie. A wydarzyło się to w czasie wojny secesyjnej (1861-1865). Trup kładł się wówczas gęsto, bo Północ strzelała do Południowców z rewolwerów wielostrzałowych powtarzalnych (7 nabojów w magazynku) karabinów Spencera. Konfederaci mieli tylko rewolwery i karabiny jednostrzałowe, w większości ładowane odprzodowo.
Skutkiem takiego „zaognienia” wojny było to, że pojawiły się problemy z identyfikacją poległych. Tylu ich było. Żołnierze obu walczących stron sami z siebie wyposażali się w coś, co można uznać za nieśmiertelniki. Jedni mieli na papierze, inni na metalu, wypisane personalia, jednostkę i miejsce zamieszkania. Chodziło o to, żeby nie być pogrzebanym bezimiennie niczym, za przeproszeniem, jakiś pies.
Po wojnie domowej zapomniano o koncepcji identyfikacji żołnierzy. Jednak to Amerykanie po latach, w roku 1906, nadali (aluminiowym) nieśmiertelnikom do dziś obowiązującą formę i przeznaczenie. A potem przyszła I WŚ i armie wszystkich walczących strony wyposażyły swoich żołnierzy w metalowe identyfikatory, by łatwiej było dowodzącym liczyć poległych. Na tym tle wyróżniali się Brytyjczycy (co nie powinno dziwić). Ci mieli dwie blaszki, ale jedna była metalowa, a druga z bakelitu. Z oszczędności? Źródła różnie to tłumaczą.
Jedną do biura rejestrowego, drugą połowę do ust poległego
Oszczędnością to wykazali się Polacy. Powszechne było, że żołnierz miał dwa nieśmiertelniki. Jak poległ, to z jedną był grzebany. Drugą zabierała armia, dla wiadomych celów. A Polacy wynalazek uprościli. Owal dał się przełamać na pół. Jedną zostawianą z poległym. Albo miał zawieszoną na szyi, albo (najczęściej) wkładano mu do ust. A drugą – patrz wyżej.
Dodać trzeba, że nieśmiertelnik pomagał też w pomocy ciężko rannym – patrz grupa krwi żołnierza. W czasie II WŚ wprowadzono do systemu identyfikacji małą modyfikację. Nieśmiertelniki umieszczano w gumowych osłonach. Chodziło o to, że gdy takie blaszki uderzały jedna o drugą, to mogły zdradzać, w pewnych sytuacjach, położenie żołnierza. A taki dźwięk mógł sprawić, że życie żołnierza stawało się krótsze. Współcześnie wszystkie identyfikatory mają takie osłony, polskie również.
Dziś w niektórych armiach na nieśmiertelnikach, oprócz wymienionych wyżej danych, grawerowane są także numery ubezpieczenia, a nawet informacje o alergiach. Te ostatnie, jak grupa krwi, są ważne dla lekarzy wojskowych zajmujących się ciężko rannymi żołnierzami. W tym miejscu należy przypomnieć, że „w zakresie” oznaczenia grupy krwi najdalej poszły Niemcy Adolfa Hitlera, a konkretniej: Waffen SS. Żołnierz tej formacji oprócz wygrawerowanej na nieśmiertelniku grupy, miał ją wytatuowaną (a przynajmniej powinien ją mieć, bo różnie z tym bywało) pod lewą pachą. Dlaczego tam? Bo jak mu rękę urwało i zgubił (się zdarzało) nieśmiertelnik, to lekarze mieli „zapasową” informację.
I choć świat idzie z postępem i zabitych można identyfikować po kodzie DNA, choć tu i ówdzie planuje się wszczepianie wojakom mikroczipów z mega-kompoletem infromacji, to nieśmiertelnik… To nieśmiertelnik, jak nomen omen nazwa wskazuje, nadal jest nieśmiertelny i nic nic nie wskazuje, by można było w wojsku zrezygnować z tej blaszki. No bo jak sobie można wyobrazić żołnierza bez nieśmiertelnika i...karabinu?