Cały, trwający co najmniej kilkadziesiąt minut incydent graniczny, w przebiegu którego białoruskie śmigłowce bojowe w sposób niezakłócony latały nad terytorium Polski, należy analizować jednocześnie na wielu płaszczyznach. Bardzo utrudnia to jednoznaczne podsumowanie całego zdarzenia, ponieważ trzeba oprócz kwestii czysto wojskowych i technicznych patrzeć również na znaczenie propagandowe tego zdarzenia. Zarówno dla strony polskiej, jak i białorusko-rosyjskiej. Nie można też zapominać o szerszym kontekście wykraczającym poza prosty komunikat – białoruskie śmigłowce bezkarnie latały nad Białowieżą.
Wątek 1 – Co się stało?
Jak wynika z wypowiedzi świadków, mieszkańców Białowieży i okolic, białoruskie śmigłowce pojawiły się około 8 rano, 1 sierpnia i operowały nawet kilka kilometrów w głębi polskiego terytorium. O tym, że śmigłowce z czerwonymi gwiazdami „latały nad głową”, mówią ludzie mieszkający 3-4 km od granicy. Maszyny operowały na wysokości od 200 do kilkudziesięciu metrów nad ziemią. Korzystając z ogólnie dostępnych informacji i zdjęć z mediów społecznościowych dość szybko internauci określili z dokładnością do kilkudziesięciu metrów trasę, którą poruszały się białoruskie maszyny.
Zdjęcia, których świadkowie zrobili sporo i umieścili w mediach społecznościowych oraz przesłali mediom, pokazują, że były to dwa śmigłowce: szturmowy Mi-24P oraz transportowo-wielozadaniowy Mi-8AMTW-5, czyli jedna z najnowszych maszyn w białoruskim arsenale. O tym śmigłowcu napiszę nieco więcej w dalszej części tekstu, gdyż jest to ciekawy wątek.
2. Reakcja, czyli zagubienie lub brak spójnej polityki informacyjnej
Co równie ciekawe, mieszkańcy zareagowali w większości dość rozsądnie, informując m.in. policję i straż graniczną w godzinach między ósmą a dziewiątą rano. Mimo to, przez kolejnych kilkanaście godzin służby informacyjne Sił Zbrojnych RP i Ministerstwa Obrony Narodowej utrzymywały, że do incydentów nie doszło. Dopiero w godzinach wieczornych pojawił się oficjalny komunikat potwierdzający naruszenie granicy i zwołanie przez ministra obrony Mariusza Błaszczaka Komitetu ds. Bezpieczeństwa Narodowego i Spraw Obronnych.
Jest to kolejne po tragedii w Przewodowie i incydencie z rosyjskim pociskiem manewrującym zdarzenie, w którym informacje wypływające z MON i wojska są niespójne, lub sprzeczne, a ostatecznie właściwa reakcja następuję po kilku, a nawet kilkunastu godzinach. Na szczęście nie są to zdarzenia wpływające bezpośrednio na bezpieczeństwo kraju, to znaczny nie będące częścią dłuższego łańcucha zdarzeń, a pojedynczymi incydentami.
Niestety jednak oznacza to, że administracja państwowa, w tym Ministerstwo Obrony Narodowej, pomimo trwania od ponad roku konfliktu zbrojnego na Ukrainie, nie wypracowała szybkiego, skutecznego i spójnego mechanizmu reagowania. Więcej nawet, nie ma spójnego mechanizmu komunikacji i formułowania wspólnego stanowiska. Zamiast tego najpierw wszystkiemu się zaprzecza, aby potem korygować przekaz zależnie od pogłębionej analizy.
Trzy, czyli trzeba myśleć, co się mówi
Na płaszczyźnie informacyjnej jest moim zdaniem jeszcze gorzej. W zasadzie w swoim komunikacie MON sygnalizuje bezradność i brak informacji, pisząc: „Przekroczenie granicy miało miejsce w rejonie Białowieży na bardzo niskiej wysokości, utrudniającej wykrycie przez systemy radarowe. Dlatego też w porannym komunikacie Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych poinformowało, że polskie systemy radiolokacyjne nie odnotowały naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej.”
Krótko mówiąc MON poinformował, że nasza obrona przeciwlotnicza nie mogła zadziałać, bo jej środki wykrywania są nieskuteczne wobec nisko lecących śmigłowców. To nie jest komunikat, który powoduje, że obywatele czują się bezpiecznie. Na dodatek mocno jest on sprzeczny z przekazem dotychczasowym, zgodnie z którym granica jest bezpieczna, a w jej rejon przerzucane są kolejne jednostki wojskowe.
Moim zdaniem gorsza od reakcji MON jest tylko reakcja części polityków i mediów. Z jednej strony, pojawiają się komentarze o zagrożeniu granicy i totalnej nieskuteczności środków ochrony granicy, a przestrzeni powietrznej w szczególności. Z drugiej, moim zdaniem głupsza i bardziej niebezpieczna narracja, że „Turcji wystarczyło 17 sekund”. Jest to nawiązanie do zestrzelenie przez turecki myśliwiec rosyjskiego bombowca Su-24, który działając nad Syrią na 17 sekund wleciał w przestrzeń powietrzną Turcji. Tam był to skutek wielokrotnego powtarzania się takich zdarzeń, poprzedzony ostrzeżeniami ze strony Erdogana, że Turcja zareaguje zdecydowanie.
Czy ludzie, którzy powołują się na tamto zdarzenie z 2015 roku, faktycznie chcą, aby polska obrona przeciwlotnicza zaczęła bez ostrzeżenia strzelać do maszyn przekraczających wschodnią granicę? Oczywiście można pewne analogie znaleźć, ale aby byłe adekwatne, rosyjskie samoloty czy śmigłowce musiałyby wlatywać nad Polskę z terytorium Ukrainy. Ostrzelanie śmigłowca lecącego z Białorusi to zbędne i nadmierne eskalowanie sytuacji. Byłyby to też świetny argument dla rosyjskiej dyplomacji i propagandy, dowodzący, że Polska jest agresywna i wręcz dąży do wojny z Białorusią i Rosją. Czy to jest właściwy kierunek działań? Mam wątpliwości.
Czwarta kwestia – co się stało, a co stać się mogło?
Przejść należy wreszcie od zdarzeń otaczających cały incydent do jego przebiegu, celów i implikacji. Co w zasadzie miało miejsce? Moim zdaniem przemyślana, zaplanowana i skutecznie przeprowadzona prowokacja z użyciem najnowocześniejszego śmigłowca w białoruskim arsenale. W zdarzeniu wzięły udział dwie lecące wspólnie maszyny: szturmowy Mi-24P i wielozadaniowy Mi-8MTW-5.
Polecany artykuł:
Pierwsza z wymienionych maszyn to dość stary śmigłowiec, który wyróżnia się tym, że w odróżnieniu np. od polskich Mi-24W, zamiast wieżyczki z czterolufowym karabinem maszynowym kalibru 12,7 mm, na prawym boku kadłuba posiada nieruchome, dwulufowe działko 30 mm. O wiele ciekawszy jest śmigłowiec Mi-8, który należy do najnowszych i najlepiej wyposażonych w arsenale Łukaszenki. Jest to jedna z 12 maszyn Mi-8MTW-5 zamówionych przez Mińsk w Kazańskich Zakładach Śmigłowcowych. Łatwo odróżnić je od „starych” białoruskich Mi-8, gdyż zamiast „szklarni” z przodu maszyna ma bardziej klasyczny kos kryjący awionikę umieszczony przed kabiną pilotów, której przeszklenie chronione jest od dołu dodatkowymi płytami pancernymi.
Ciekawe jest też dodatkowe wyposażenie maszyny. Pod belką ogonową i na końcach pylonów do przenoszenia uzbrojenia znajdują się głowice optoelektroniczne, ale nie są one przeznaczone do nawigacji czy naprowadzania uzbrojenia. Stanowią one element systemu obrony przed pociskami kierowanymi President-S, najnowocześniejszego ze stosowanych na rosyjskich maszynach. Mają na celu wykrywać i oślepiać pociski naprowadzane na podczerwień.
Taki śmigłowiec może przewozić ponad 20 żołnierzy z pełnym uzbrojeniem i - o ile w tym przypadku raczej nie przenosił desantu - to udowodnił, że można w zasadzie bezkarnie i bez reakcji ze strony Polski wlecieć na terytorium naszego kraju i np. zrzucić desant. Jeśli połączymy to z obecnością na Białorusi wagnerowców, którzy może nie stanowią wielkiego zagrożenia militarnego dla NATO czy Polski, ale z pewnością potrafią niszczyć i destabilizować i wywoływać różnego typu incydenty, to sytuacja robi się poważna.
Garść wniosków - niezbyt optymistycznych
Podsumowując, trzeba jednoznacznie stwierdzić, że system bezpieczeństwa państwa po raz kolejny nie zdał egzaminu w sytuacji zdarzenia nagłego i potencjalnie groźnego. Co gorsza, nie było to całkiem niespodziewane, gdyż nawet MON w swoim oficjalnym komunikacie podkreśla, że strona białoruska poinformowała o planowanym przelocie śmigłowców pobliżu granicy. Jeśli tak, a jednocześnie rząd ostrzega cały czas o zagrożeniu na granicy ze strony władz Białorusi, Grupy Wagnera i uchodźców, to takie ćwiczenia powinny być szczególnie uważnie obserwowane. Przelot śmigłowców śledzony przez odpowiednie radary, dla których pułap działania tych maszyn nie jest zbyt niski, a w odwodzie powinna istnieć możliwość zniechęcenia białoruskich maszyn do przekraczania granicy. Choćby przez postawienie w jej pobliżu systemu przeciwlotniczego czy wysłanie śmigłowców, które będą dublować białoruskie maszyny, ale lecąc po polskiej stronie.
Należy też mieć na uwadze, że już obecnie białoruska i rosyjska propaganda twierdzi, że żadnego przekroczenia nie było. Więcej nawet, że cała historia to "polska prowokacja", mająca usprawiedliwić "dalszą militaryzację wschodniej granicy", a nawet przygotowania do agresji na Białoruś. Z drugiej strony, Rosjanie podkreślają, że loty śmigłowców były częścią ćwiczeń, w których udział biorą wagnerowcy. Jak widać, sytuacja już jest rozgrywana przez propagandę. Można też spodziewać się kolejnych incydentów.
W zakresie adekwatnego działania warto brać przykład na przykład z Korei Południowej czy bliżej – krajów bałtyckich, dla których incydenty graniczne to niestety chleb powszedni. W obecnej sytuacji polityczno-militarnej musimy się spodziewać kolejnych incydentów lub nawet eskalacji tego typu zdarzeń. W pewnym sensie granica między Polską i Białorusią może niebawem przypominać granicę Niemiec wschodnich i zachodnich, czyli linię podziału między dwoma wrogimi sojuszami.