• 26 sierpnia dywersanci mieli zająć ważne tunele kolejowe na Zaolziu, przypadkowa strzelanina sprawiła, że polska obrona odparła atak, z którego Niemcy później mocno tłumaczyli się.
• Już w połowie sierpnia policja i wywiad rozbiły grupy dywersyjne mające działać w województwie śląskim
• Część ujętych dywersantów z utworzonego 1 września Freikorpsu Ebbinghausa została później uwolniona przez Wehrmacht, inni zaginęli lub zostali rozstrzelani.
Portal Obronny: – Gdyby nie splot pewnych okoliczności, to 26 sierpnia obchodzilibyśmy rocznicę wybuchu wojny niemiecko-polskiej. Hitler dzień wcześniej wstrzymał atak. Rozkaz nie dotarł do niemieckich bojówkarzy, mających opanować tunele kolejowe w Mostach k. Jabłonkowa. Dziś to Czechy, wówczas Zaolzie było w granicach Polski.
Grzegorz Bębnik: – Akcja w Jabłonkowie była jednym z poważniejszych przedsięwzięć dywersyjnych zaplanowanych przez wrocławską placówkę Abwehry. To ona organizowała dywersję i rozpoznanie wywiadowcze w całym pasie granicznym Niemiec z Polską. Tunel jabłonkowski – a ściślej dwa tunele kolejowe o długości ok. 280 m, odległe od siebie o 30 m – był obiektem o znaczeniu strategicznym. Było to najkrótsze połączenie Europy Południowej i Północnej oraz między państwem słowackim a Protektoratem Czech i Moraw. W planach niemieckich zajęcie tych tuneli było bardzo ważne. To zadanie powierzono grupie dywersyjnej złożonej z miejscowych Niemców i dowodzonej przez oficera Abwehry Hansa Albrechta Herznera.
– Tak ważnym zadaniem obarczono amatorów?
– Wówczas nie istniały oddziały specjalne. Wehrmacht miał swoje zadania, a grupa Herznera swoje. Dowódca miał świadomość, że jego grupę trzeba wzmocnić. Posiłki miała dostarczyć sojusznicza Słowacja...
– Często zapominamy, że Słowacja 1 września również zaatakowała Polskę, na kierunku zakopiańskim…
– Tylko że 25 sierpnia Hitler zawiesił atak na Polskę. Rozkaz ten dotarł do wszystkich z wyjątkiem oddziału Herznera. Dywersanci szli przez góry w kierunku Mostów. Wyruszyli z pogranicza, ze Słowacji. Na miejscu zbiórki nie było słowackich posiłków. I to powinno Herznerowi dać coś do myślenia. Za dywersantami wysłano gońców, ale ci nie zdołali odszukać dowodzonych przez Herznera 24 bojówkarzy. Podzieleni na dwie grupy mieli zająć tunele w Mostach i utrzymać je do przybycia Wehrmachtu. Operacja miała rozpocząć się godzinę przed planowaną inwazją na Polskę. A do wojny miało dojść o 4:30.
Okazało się, że dywersanci pobłądzili, pogubili się. Kiedy przed świtem, około 3:00, 26 sierpnia Herzner dotarł na miejsce, stwierdził, że nie może liczyć na współdziałanie jakichkolwiek innych sił prócz tej swojej niewielkiej grupy. Do tego jeszcze wcześniej usłyszał strzały, które dochodziły spod drugiego wylotu tunelu. Wziął je za sygnał, że wybuchła wojna. A to prawdopodobnie druga grupa strzelała się z polską ochroną tunelu. Strzegli go żolnierze 4. Pułku Strzelców Podhalańskich.
Herzner mógł sądzić, że działania wojenne już się rozpoczęły. Postanowił przejść do działania. Tymczasem ta przedwczesna strzelanina po drugiej stronie tunelu spowodowała, że ochrona miała się na baczności. Herznerowi i jego zbieraninie udało się zająć dworzec w Mostach. Usiłował wyprowadzić uderzenie w kierunku tunelu. Jego ludzie zostali przepędzeni ogniem przez polską załogę strzegącą wejścia do tego tunelu.
– Niemcy, w potocznej świadomości tacy perfekcjoniści, przygotowali taką kabaretową akcję? Na tak ważnym kierunku?
– To nie tak. Gdy Wehrmacht dostał 25 sierpnia rozkaz wycofania się z pozycji do ataku, to uczynił to tak, że strona polska tego nie zauważyła. Jabłonkowski incydent był jedynym wyjątkiem. Amatorszczyzna, jaką zaprezentowali podwładni Herznera, wzięła się w jakiejś mierze z tego, że Abwehra siatki dywersyjne tworzyła naprędce i z kogo tylko miała pod ręką.
– Nasz kontrwywiad miał o nich wiedzę?
– Nie tylko wiedział o tych grupach, ale ulokował w nich polską agenturę. W nocy z 15 na 16 sierpnia policja województwa śląskiego, łącznie z Oddziałem II Sztabu Generalnego WP, przeprowadziła uderzenie w już przygotowane do działania struktury dywersyjne. Praktycznie zostały rozbite. To dlatego oddział Herznera do akcji wyruszył z terenu Słowacji.
Ta prewencyjna akcja Policji Państwowej i wywiadu WP sprawiła, że Abwehra musiała zmienić koncepcję użycia tych sił dywersyjnych. Według wcześniejszych planów miało być tak: dochodzi do ataku na Polskę, uaktywniają się wewnętrzne grupy dywersyjne. Ich zadaniem jest opanować kopalnie, huty, stalownie i tak dalej. Mają je utrzymać aż do nadejścia Wehrmachtu. Jednak po polskiej akcji okazało się, że dywersanci siedzą za kratkami albo głęboko ukryli się przed policją. Trzeba było to uwzględnić i Abwehra stworzyła Freikorps Ebbinghaus. Dowodził nim kapitan rezerwy Ernst Ebbinghaus.
– Kim byli dywersanci, bo chyba nie żołnierzami Wehrmachtu?
– To byli cywile. Głównie Górnoślązacy z polskim paszportem, którzy już wcześniej pracowali w Niemczech, głównie w kopalniach w Bytomiu i Zabrzu. Tam poddano ich szkoleniom politycznym i paramilitarnym. Z nich utworzono Freikorps Ebbinghaus. Granicę przekroczył 1 września o 3:00. Studiując jego aktywność doszedłem do wniosku, że mieli inne zadanie niż zajmowanie kopalń i fabryk. Ono było utajone zarówno przed członkami tych oddziałów, jak i nawet przed dowódcami. Tymi dowódcami zresztą byli najczęściej Niemcy z Rzeszy. Zadaniem dywersantów było wprowadzenie chaosu na polskich tyłach. Mieli ściągnąć na siebie polskie rezerwy, by Polakom ich zabrakło na froncie.
– Robili za wabika…
– Tak, i dość często ich losy również skończyły się tak, jak kończy się los wabika. Niektórzy jednak o tym nie wiedzieli i działali wedle oficjalnych założeń. Najbardziej znaną akcją jest opanowanie wczesnym świtem 1 września kopalni „Michał” w Michałkowicach. Na czele tego bardzo dużego i dobrze uzbrojonego oddziału stał bytomski przywódca SA Wilhelm Pisarski…
– Typowo niemieckie nazwisko.
– Bardzo, że się tak wyrażę, niemieckie. Dywersanci opanowali kopalnię, jedną z najnowocześniejszych zresztą w województwie. Umocnili swoje pozycje i czekali na Wehrmacht. Daremnie. Pojawiły się polskie oddziały i odbiły kopalnię.
– A co się działo z ujętymi dywersantami?
– Byli to głównie obywatele Rzeczypospolitej, choć niemieckiej narodowości. Z oficjalnych raportów wynika, że osadzono ich w więzieniach Katowic i Chorzowa, a po 3 września przetransportowano ich na wschód. Później uwolnił ich Wehrmacht. Nie wszystkich, bo z dokumentów wynika, że po części ślad urwał się nagle i gwałtownie. Zostali z pewnością rozstrzelani jako dywersanci, co było zresztą zgodne z prawem wojennym.
– Incydent jabłonkowski, tak się przypadkiem złożyło, był najważniejszym z serii działań dywersyjnych przeciw Polsce. Paradoksalnie zadziałał na naszą korzyść, bo wiedziano, że trzeba będzie tunele wysadzić.
– Już w sierpniu saperzy założyli w nich 20 ton materiałów wybuchowych. Incydent sprawił, że dokonano korekty procedury wysadzenia tuneli w powietrze. Wcześniej ochrona tuneli musiała wnioskować o zgodę w dowództwie pułku w Cieszynie czy nawet dywizji w Bielsku, a dopiero potem uzbrajać ładunki. Udało się ten proces na tyle skrócić, na tyle usprawnić, że faktycznie 1 września bez większych problemów zdołano te tunele wysadzić w powietrze. I Niemcy odbudowali je dopiero w roku 1940.
Wcześniej jednak Niemcy byli przekonani, że Herzner razem z częścią swojego oddziału dostał się do polskiej niewoli. Jeszcze 26 sierpnia rozpoczęli negocjacje zmierzające do… uwolnienia dywersantów. Do tych rozmów wydelegowano jednego z dywersantów, któremu dowódca nakazał wcześniej nawiązać łączność z dowództwem w słowackiej Czadcy. I ten Niemiec wszystko polskim policjantom wyśpiewał, ba – nawet zeznania potwierdził własnoręcznym podpisem.
Jestem pewien, że gdyby wojna nie wybuchła tego 1 września, ale parę dni później, to te zeznania zostałyby wykorzystane przez nasz MSZ na niwie dyplomatycznej. Dla wizerunku niemieckiej armii i niemieckiej dyplomacji byłoby to mocno, ale to mocno niekorzystne. Tym bardziej, że składający szczere zeznania był nie tylko obywatelem III Rzeszy, ale także funkcjonariuszem Gestapo w Brnie!