• Dlaczego rozejm bożonarodzeniowy z grudnia 1914 r. nie był jednorazowym „cudem”, lecz serią lokalnych i krótkotrwałych porozumień na froncie zachodnim?
• Co sprawiło, że inicjatywa zawieszenia broni wyszła głównie od żołnierzy niemieckich, a nie od dowództw walczących armii?
• Dlaczego bożonarodzeniowa fraternizacja została uznana przez dowództwa obu stron za niebezpieczny precedens wymagający natychmiastowego zdławienia?
Pokojowa inicjatywa wyszła od żołnierzy niemieckich
Przyjęło się uważać, że do tego „cudu” doszło tylko w jednym miejscu. Tak to jest przedstawiane w filmach fabularnych o I wojnie światowej. Kino musi opierać się na symbolice. Historycy już nie. Zatem warto wiedzieć, że do „bożonarodzeniowego rozejmu” doszło w wielu miejscach na froncie zachodnim. Była to w istocie seria lokalnych, oddolnych i krótkotrwałych porozumień zawartych na świąteczną okoliczność, głównie w Flandrii (Ypres-Ploegsteert-Messines) i północnej Francji.
Co szczególne: inicjatywa wyszła od żołnierzy niemieckich, na co Brytyjczycy odpowiedzieli ze wzajemnością. Dla jasności: nie było tak, że na całym odcinku frontu przeciwnicy wpadali sobie w ramiona, śpiewali kolędy i dzielili się chlebem i konserwami. Oj, tak dobrze nie było. Rozejm obejmował tylko część frontu. W jednych jego odcinkach przestano strzelać i zaczęto świętować. A w innych, kilkaset metrów dalej, nadal trwała wymiana ognia.
Dziś, gdyby doszło do czegoś takiego - choćby na froncie na Ukrainie - to w pięć minut po ogłoszeniu takiego rozejmu wiedziałby o nim cały świat. Wówczas świat, przynajmniej ten, który czytał brytyjskie gazety, dowiedział się dopiero 26 grudnia 1914 r. A stało się to za sprawą listu od nieznanego porucznika, opublikowanego najpierw w „Daily Mail”, a potem przedrukowanego w innych gazetach:
„Wczoraj między nami a Niemcami wydarzyło się coś niezwykłego. Jesteśmy tak blisko siebie w naszych okopach, że możemy z nimi rozmawiać, i wczoraj zaprzyjaźniliśmy się. Po długich rozmowach i pokrzykiwaniach ustaliliśmy, że jeden z naszych ludzi wyjdzie w połowie drogi i spotka Niemca, a w międzyczasie nie będzie strzelaniny.
Obaj mężczyźni wstali jednocześnie i wyszli, a wszyscy w przeciwległych okopach patrzyli ponad ich szczytami. Mężczyźni spotkali się i uścisnęli sobie dłonie wśród wiwatów z obu okopów. Nasz człowiek dał Niemcowi papierosy i otrzymał w zamian czekoladę. Potem wyszedłem i spotkałem Niemca, zrobiłem to samo, podobnie jak kilku innych.
Podszedłem prosto do ich okopów, stanąłem na parapecie i z nimi rozmawiałem. Kilku mówiło całkiem dobrze po angielsku. Powiedzieli, że mają tego dość i dodali: „Spieszcie się i zakończcie tę przeklętą wojnę”. Powiedzieli nam, że w okopach jest im źle z wodą, ale byli dość dobrze karmieni i otrzymywali listy mniej więcej co pięć dni. Rozmawialiśmy dość długo, a potem jeden z ich przełożonych podszedł na dłużej, więc powiedzieli: „Odejdźcie”. Więc wróciliśmy, a potem strzelali wysoko nad naszymi głowami, żeby nas ostrzec, że postępują tak samo, najwyraźniej po to, żeby zadowolić swoich przełożonych.
Byli bardzo mili i grali perfekcyjnie. Zapytaliśmy ich, dlaczego tak dużo strzelają, i odpowiedzieliśmy: „Czemu tego nie rzucicie? To okropna uciążliwość”. Co zabawne, nie oddali ani jednego strzału, kiedy wczoraj zmienialiśmy się w drużynie…”.
Dla dowództw walczących stron były to niebezpieczny precedens
Wielu historyków wojskowości uważa, że do takiego „cudu” doszło tylko dlatego, że w początkowym okresie wojny walczyli żołnierze zawodowi. Poborowi byli w mniejszości. W historii wzajemnego mordowania się w imię słusznych lub niesłusznych celów, ale zawsze w ramach przedłużenia polityki „innymi” środkami, dochodziło do takich świątecznych rozejmów. Ani drzewiej, ani w grudniu 1914 r. żadna ze stron nie rozważała powszechnego rozejmu. Boże Narodzenie jedynie z lekka zamroziło działania wojenne. Zainteresowanych historią I WŚ (coraz bardziej tonącej w zbiorowej niepamięci) odsyłam do materiałów źródłowych. Tam moi Państwo macie wykazane w szczegółach, które brygady i dywizje przerwały ogień dla upamiętnienia Bożego Narodzenia.
A mniej żądnym szczegółów, i tym, którzy nie mieli okazji, by poznać te „cuda” z filmów fabularnych (lub z publikacji dokumentalnych na YouTube), wyjaśnię w krótkich żołnierskich słowach, w czym one zasadzały się…
Jak wspomniałem: inicjatywa zawieszenia broni wyszła od strony niemieckiej. To żołnierze Wilhelma II zaczęli wystawiać małe choinki przed okopami . To oni zapalili świeczki i zaczęli śpiewać sztandarową niemiecką kolędę „Stille Nacht” („Cicha noc”). Gdy strona przeciwna stwierdziła, że nie jest to jakiś fortel, to odwzajemniła się. Odpowiedziała własnymi kolędami i okrzykami z życzeniami świątecznymi. Z czasem rosło zaufanie jednych do drugich.
Jednak dopiero rankiem 25 grudnia „cud” nabiera pełnego wymiaru. Niemcy wyszli z okopów z białymi flagami, jedni krzyczą po niemiecku, inni po angielsku, żeby do nich nie strzelać. I to był moment przełomowy. Żołnierze obu stron opuścili okopy i stanęli na ziemi niczyjej. Bez broni, by wymienić drobne prezenty: papierosy, jedzenie, zrobić wspólne zdjęcia i pochować poległych. W kilku miejscach grano w piłkę nożną. Bez bramek, byleby pokopać piłkę, a nie dokopać przeciwnikowi!
Co było świątecznym zawieszeniem broni dla części walczących jednostek, tym dla dowództw obu stron było czymś, czemu należało zapobiec jak najszybciej. Jak powszechnie wiadomo, wyżsi oficerowie, w każdych wojnach, łatwo wysyłają na bój rzesze żołnierskie, dowodząc z tyłu frontu. Trzeba mieć w pamięci, że w 1914 r. ruchy socjalistyczne, negujące konieczność wojowania i wzajemnego wyrzynania się, nie były marginalne. Gdyby taka fraternizacja rozpowszechniła się szerzej, to… Wiadomo, czym by to mogło się skończyć. I by do tego nie doszło, trzeba było już w zarodku zneutralizować źródła potencjalnej pacyfistycznej zarazy.
Brytyjskie dowództwo już 25 grudnia (ok. 13:00) podjęło profilaktyczne działania. Wydało stosowny rozkaz zakazujący „bratania się” i dla wzmocnienia siły jego przekazu nakazało ostrzeliwanie z artylerii miejsc szczególnie zagrożonych ową zarazą. Niemcy zwlekali z kontrdziałaniem nieco dłużej. To znaczy „nieformalnie” już 25 grudnia zaczęto dyscyplinować uczestników „bożonarodzeniowego rozejmu”, a 29 XII do jednostek frontowych wyszedł rozkaz zakazujący „każdego zbliżenia do wroga pod groźbą sądu wojennego”. Wiadomo, jakie wyroki one wydawały.
To poskutkowało. Jak szybko, tu i ówdzie, zaczął się świąteczny rozejm, tak szybko skończył się. Później już nie dochodziło do takich incydentów. Pod koniec wojny, na froncie wschodnim walczący żołnierze bratali się, ale na to nie miały wpływu święta, lecz polityka...
Kilka zdań komentarza
Poczytałem sobie materiały źródłowe w „temacie” i tak sobie dumam: a gdyby tak na Ukrainie doszło do powtórki z 24/25 grudnia roku 1914? Rozmarzyłem się tylko na kilkanaście sekund, stwierdziwszy, że jest to wręcz nieprawdopodobne. Nie tylko dlatego, że wzajemna nienawiść (lub jak kto woli: niechęć) i wrogość stron konfliktu jest gigantyczna. Również dlatego, że Ukraińcy i Rosjanie świętują Boże Narodzenie nie w tym samym czasie. A poza tym: cuda rzadko kiedy powtarzają się.