Spis treści
- Zawieszenie broni, którego Rosja niezwykła przestrzegać?
- Językiem rozmów ma być dyplomacja, czy Rosja to zrozumie?
- Jak kleptokratyczna dyktatura ma negocjować z neonazistowską juntą?
- Czy cel Donalda Trumpa jest realistyczny?
- Trudna kwestia gwarancji bezpieczeństwa

Zawieszenie broni, którego Rosja niezwykła przestrzegać?
Rozmowy na linii USA-Ukraina przyniosły pewne konkrety, które zaproponowała strona ukraińska. Po pierwsze Ukraina zadeklarowała 30-dniowe zawieszenie broni, jednak Rosja musiałaby przestrzegać warunków zawieszenia i w tej kwestii można upatrywać największego problemu. Dlaczego? Zacznijmy od tego, jak Rosja przestrzegała tego typu umów, a właściwie, jak ich dotąd nie przestrzegała. W latach 2015-2021, podczas walk w Donbasie, tego typu uzgodnień było kilka. Przede wszystkim w ramach Porozumień Mińskich.
Rosja oraz wspierane przez nią siły separatystów w Donbasie regularnie naruszały porozumienia o czasowym zawieszeniu broni w latach 2015-2021. Mimo wielokrotnych prób ustanowienia rozejmu, walki trwały niemal nieprzerwanie. Należy się w tym przypadku sugerować tą nieodległą historią, która może pokazać, jakie jest podejście Rosji do takich inicjatyw.
Porozumienia Mińskie, które miały doprowadzić do deeskalacji konfliktu w Donbasie, były systematycznie łamane. Już po podpisaniu drugiego porozumienia w lutym 2015 roku prorosyjskie siły kontynuowały ofensywę, zdobywając Debalcewe. Było to jedno z pierwszych poważnych naruszeń rozejmu, które pokazało, że strona rosyjska nie zamierza przestrzegać tego typu ustaleń. Zamierza je wykorzystać do własnych celów.
W kolejnych latach Rosja i separatyści regularnie przeprowadzali ostrzały pozycji ukraińskich sił zbrojnych, często wykorzystując broń, której użycie było zabronione zgodnie z porozumieniami. Szczególnie intensywne walki toczyły się wokół Awdijiwki, Marjinki, Szirokine i innych strategicznych punktów w Donbasie.
Kolejne ogłoszenia zawieszenia broni, takie jak rozejm wielkanocny, szkolny czy noworoczny, były krótkotrwałe i niemal natychmiast naruszane. Rosyjskie wojska często wykorzystywały te okresy jako przerwę taktyczną, do przegrupowania sił i wzmocnienia pozycji.
Misja OBWE, która monitorowała sytuację w Donbasie, wielokrotnie informowała o przypadkach naruszania zawieszenia broni przez prorosyjskie siły. Obserwatorzy dokumentowali ostrzały, ruchy ciężkiego sprzętu oraz przypadki ograniczania im dostępu do terenów kontrolowanych przez separatystów.
Nawet więc w przypadku gdyby Rosja podpisała tego typu porozumienie, a Władimir Putin dał oficjalny rozkaz swoim dowódcom do przestrzegania zapisów zawieszenia broni, nie ma gwarancji, że sytuacja potoczy się inaczej. Z jednej strony, Rosjanie zwykle traktują próby mediowania jako oznakę słabości, lub próbę uzyskania przewagi. Taka jest ich natura, co widać choćby w sposobie prowadzenia dyplomacji przez ministra Siergieja Ławrowa.
Równocześnie trzeba pamiętać o czynniku rosyjskiego żołnierza, który jest nieokiełznany i skrajnie niezdyscyplinowany. Dlatego nie potrzeba w tym wypadku złej woli politycznej ze strony Kremla czy nawet rosyjskich dowódców, a wystarczy zła wola zwykłych rosyjskich żołnierzy, którzy potraktują ten okres jako "uśpienie czujności Ukraińców" i spróbują wykorzystać sytuację.
Polecany artykuł:
Językiem rozmów ma być dyplomacja, czy Rosja to zrozumie?
Idąc dalej, Marco Rubio po spotkaniu ze stroną ukraińską powiedział, że jedyną formą rozmów jest dyplomacja, jednak zaznaczył, że wymaga to przerwania walk. W tym miejscu koło się zamyka, wracając na chwile do wyżej opisywanego wątku o zawieszeniu broni. Niestety tego typu porozumienia są dla Rosji tylko pauzą, okazją do przegrupowania sił, a nie dowodem chęci podjęcia dyplomatycznych rozmów. Niestety Rosja, czy to w polityce wewnętrznej, czy międzynarodowej, uznaje jedynie język siły i dominacji.
Jednak w tym przypadku dla Kijowa nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po pierwsze to Ukraina dokonała pierwsza ważnego kroku i aktu dobrej woli, teraz piłeczka jest po stronie Rosji. Nikt, nawet Donlad Trump, nie będzie mógł powiedzieć stronie ukraińskiej, skoro ta jest otwarta na czasowe zawieszenie broni. Ustawia to Moskwę w niewygodnej pozycji, w której musi odrzucić propozycję wprost, lub złamać ustalenia w niedalekiej przyszłości.
Z drugiej strony, Rosja otrzymała do ręki wygodny argument w dyskusji, dzięki niedawnemu atakowi dronów m.in. na Moskwę. Oczywiście, że Rosjanie od 3 lat bombardują ukraińskie miasta, ale zgodnie z ich logiką nie ma to nic wspólnego z tym, że sami zostali zaatakowani.
Problemem ze słowami Marco Rubio, że jedyną formą rozmów ma być dyplomacja, jest to, że trudno znaleźć płaszczyznę porozumienia mając rachunki krzywd po jednej stronie i bezwzględność oraz hipokryzję po drugiej.
Jak kleptokratyczna dyktatura ma negocjować z neonazistowską juntą?
Rosja zawsze maluje się jako ofiara, nawet jeśli padnie ofiarą symbolicznego względem swoich działań ataku odwetowego. W komunikacie rosyjskiego MSZ dotyczącym ataku ukraińskich dronów czytamy - "Jest oczywiste, że winę za ten atak terrorystyczny ponoszą wszystkie kraje, które nadal uparcie i nieodpowiedzialnie pompują śmiercionośną broń w ukraińską klikę rządzącą, ułatwiając jej krwawe czyny." Rosja zgodnie z taką logiką nie jest stroną wojny z Ukrainą, ale ofiarą ataku terrorystycznego, oczywiście wspieranego przez "zły zachód".
Dalszy ciąg opublikowanego na platformie Telegram komunikatu mówi też nieco o nastawieniu Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rosji do negocjacji, gdyż czytamy z niego - "Obecny mizantropijny reżim w Kijowie w pełni podpisał swoją neonazistowską i terrorystyczną naturę, impotencję i brak zaangażowania, i od dawna zasługuje na jasne i zdecydowane potępienie przez wszystkie odpowiedzialne rządy i odpowiednie struktury międzynarodowe. Jego dalsze wspieranie jest równoznaczne z pomaganiem i podżeganiem do zbrodni popełnianych przez bojowników junty Zełenskiego".
Rosja w tym przypadku raczej szuka pretekstu do ponownego ataku i robi z siebie ofiarę ataku, niżeli jest gotowa do prawdziwych rozmów. W najbliższym czasie przedstawiciele Stanów Zjednoczonych i Rosji mają ponownie się spotkać w celu omówienia dalszych kroków. Prawdopodobnie spotkanie będzie się tyczyło sprawdzenia przez stronę amerykańską stanowiska Rosji, bo w tej chwili piłka jest po stronie Moskwy.
Czy cel Donalda Trumpa jest realistyczny?
Donald Trump chce zakończyć tę wojnę, biorąc sobie ten punkt ze swojej kampanii wyborczej jako punkt honoru. Przede wszystkim gra jednak tutaj jego własne ego i chęć bycia postrzegany jako ten, silny przywódca, który zdołał zakończyć wojnę, na tle poprzedniej administracji w Białym Domu, której się to nie udało. Donald Trump chce w tym przypadku pokazać po pierwsze, że jest sprawczą osobą a jego poprzednik nieudolnym starcem, który tylko przedłużał ten konflikt. Po drugie chce, aby postrzegano go jako tego, który przyniósł Ukrainie pokój, jako lider wolnego zachodniego świata.
Być może nawet obecny prezydent USA nosi w sobie ambicje zdobycia pokojowej nagrody Nobla, której zazdrości Barackowi Obamie. Jednak aby tak się stało, potrzebna jest dobra wola i chęć współpracy zarówno Rosji jak i Ukrainie. Kijów deklaruje taką postawę, więc trzeba czekać na ruch Moskwy. Jeżeli Rosja nie będzie skora do tego typu ustępstw, grając dalej z pozycji siły, Trump może kolokwialnie mówiąc przerzucić wajchę w drugą stronę. Wczorajsze rozmowy doprowadziły do wznowienia amerykańskiej pomocy wojskowej i wywiadowczej, jednak biorąc pod uwagę skrajności, w jakie ma skłonność popadać Donald Trump niewykluczone, że przy kontestacyjnej postawie Rosji, otworzy prawdziwe kurki z amerykańską pomocą wojskową.
Trudna kwestia gwarancji bezpieczeństwa
Doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA Michael Waltz powiedział, że ostatnia kwestia, jaką omawiano w Rijadzie, dotyczyła długoterminowych gwarancji bezpieczeństwa dla Kijowa. Ukraina przedstawiła pewne propozycje, a teraz USA będzie je analizować. Być może więc twarde stanowisko Kijowa, pomimo okresowych problemów, ostatecznie może być opłacalne. USA, a szczególnie Trump, szanują asertywność i własne zdanie, a Ukraina je pokazała, pomimo że miała stosunkowo słabe karty - co tak dobitnie podkreślał Donald Trump w Gabinecie Owalnym.
Patrząc jednak na warunki ukraińskie w kontekście gwarancji bezpieczeństwa, które wydają się niepomijalnym punktem, USA będą musiały raz na zawsze mocno zrewidować żądania Rosji, które podtrzymuje ona od 2021 roku. Moskwa de facto domaga się, aby stworzyć strefę buforową pomiędzy Rosją a NATO, chcąc stworzyć z Europy Środkowej i Wschodniej rodzaj "szarej strefy", a de facto rosyjską strefę wpływów. To poważny problem, bo w ten sposób Kreml próbuje zaprzeczyć ostatnim trzem dekadom i rozszerzeniu NATO na wschód. Na to nie zgodzi się żaden z krajów Wschodniej Flanki, ale też tak zwana "stara Europa" na szczęście odrzuca taką koncepcję.
Ukraina może w pewien sposób podłączyć się do wschodniej flanki, kreując się jako niezbywalny jej element, nawet gdyby jej droga do NATO została zablokowana a do UE opóźniona. Państw tej części NATO nie pozwolą na tego typu sytuację jak rewizjonistyczne koncepcje Rosji. Szczególnie Polska, której głos bądź co bądź jest coraz bardziej słyszalny, czego dowodem jest regularne zapraszanie polskiego premiera na europejskie szczyty poświęcone rozmowom pokojowych, w których Polska jest przedstawiana jako kraj pierwszego rzędu.
Stany Zjednoczone w tym wypadku muszą się spieszyć, ponieważ konsolidująca się w tej sprawie Europa, która się budzi z długiej drzemki (wybudzona nomen omen przez samego Trumpa), może stać się graczem zbyt silnym, aby Ameryka mogła ją sobie ot tak zignorować czy podporządkować w tej kwestii. Miejmy nadzieję, że w przyszłości to Europa będzie mogła pełnić rolę owego gwaranta bezpieczeństwa poprzez odbudowę swoich możliwości gospodarczych, korporacyjnych i militarnych w stosunku do USA i Azji. Taką ambicję przejawia przede wszystkim Francja, która chce się wykreować jako realne zastępstwo dla USA, oferując m.in. parasol nuklearny dla państw wschodniej flanki.
Karty wyglądają dla Ukrainy coraz korzystniej, a Rosja musi się teraz sama określić. Wydaje się, że jej dotychczasowe żądania tracą na realności, przede wszystkim w kontekście, budzącej się z pewnego letargu Europy, która ma swoje atuty, niedających się zignorwać.