Oba rozwiązania obecnie postrzegane są w kategoriach political fiction. Bardziej nawet nie tyle fikcji, co bajki politycznej. OK. Załóżmy jednak, że oba warianty poszerzenia terytorium USA są jak najbardziej możliwe…
Królestwo Danii postanowiło sprzedać Grenlandię…
Nie wnikajmy w szczegóły, co skłoniło Kopenhagę do podjęcia tak historycznej decyzji. Może stwierdzono, że Grenlandia za kilka lat wybije się na niepodległość, więc jest okazja do zarobienia co nieco. Ile? I tu jest problem. Rosja sprzedała Alaskę (1,5 mln km kw.) w 1867 r. za 7,2 mln USD. Na dzisiejsze dolary to około sto kilkadziesiąt milionów.
Jednak jeśli porównać cenę sprzedaży do ówczesnego budżetu USA (376 mln USD), to można mówić o odpowiedniku ok. 16 mld współczesnych dolarów.
Za tyle to Dania nawet nie zacznie rozmów o grenlandzkim dealu. Także ofertę Trumana w Kopenhadze wyśmieją, bo 100 mln USD z 1946 r. to raptem 1,5 mld dzisiejszych dolarów. To puśćmy wodze fantazji… Trump proponuje Danii trzy razy więcej, niż USA zapłaciły za Alaskę. Prawie 50 mld USD robi wrażenie, ale nie w Kopenhadze. Rząd duński uważa, że na takiej transakcji nie tylko USA mają zarobić. I przedstawia własną wycenę.
To się teraz mocno trzymajcie krzeseł! Duńczycy przypominają Trumpowi, że w 2019 r., gdy po raz pierwszy wykazał zainteresowanie kupnem Grenlandii, jedni eksperci wycenili jej wartość na… 1,1 biliona dolarów! A inni na mniej niż 100 miliardów. Dania zaproponowała, że nie będzie się targować i wystarczy jej 500 mld USD. Waszyngton zaczął rozważać propozycję…

Dlaczego USA tak bardzo pragną Grenlandii?
A z drugiej strony Grenlandczycy jakoś nie pałają chęcią do „amerykańskiego snu”? I bez ogródek mówią, by Trump się od nich od…czepił. „Nie akceptujemy powtarzających się wypowiedzi o przejęciu i kontroli Grenlandii” – stwierdzili we wspólnym oświadczeniu szefowie pięciu partii grenlandzkiego parlamentu. Nie wiedzieli, że metropolia gotowa jest sprzedać wyspę, skoro – prędzej czy później – ta wybije się na niepodległość, a USA bardzo pragną, by znalazła się pod gwieździstym sztandarem. Z jakich przyczyn?
Z bieżących i perspektywicznych. W pierwszym przypadku Trump prezentuje się w roli realisty, a w drugim – jasnowidza.
USA chcą Grenlandii ze względu na „bezpieczeństwo narodowe”. Nie wystarczy im sama obecność wojskowa (od 1951 r.) i baza Pituffik (Thule Air Base), będąca elementem amerykańskiego systemu wczesnego ostrzegania przed atakami rakietami balistycznymi. USA dążą do wzmocnienia obrony i monitoringu regionu arktycznego, w odpowiedzi na rosnące zainteresowanie strategiczne tym obszarem – tak ze strony Rosji, jak i Chin.
To, że Kopenhaga oświadczała, iż nie musi być to jedyna baza, to fakt. Trump uznał jednak, że co jego, to jego, i lepiej jest mieć dwa miliony kilometrów kwadratowych na własność niż być na nich lokatorem. OK. Kto bogatemu zabroni mieć takie poglądy?
USA to państwo mające wiele surowców, ale po przyłączeniu doń Grenlandii miałoby ich jeszcze więcej. Problem w tym, że nie za rok czy dziesięć. Na wyspie są złoża pierwiastków ziem rzadkich (jakieś 30 proc. zasobów światowych). Zasoby ropy i gazu na wyspie szacowane są na 17,5 mld baryłek ekwiwalentu ropy. Poza tym jest tytan, rudy żelaza, węgiel, fosfor i pół tablicy Mendelejewa (delikatnie przesadzając). Tylko na razie dostęp do tych bogactw jest nieco utrudniony przez wieczną zmarzlinę. Grubość lądolodu to około 2 km, plus warstwa geologiczna kryjąca bogactwo. Z dostępem do niego trzeba będzie poczekać kilkadziesiąt lat. Aż lód powoli stopnieje…
Taniej byłoby USA przeprowadzić na Grenlandię… inwazję
Skoro Dania nie chciała zejść z ceny, no to sama sobie może być winna. Biały Dom pomyślał i wymyślił... Trochę to mafijne podejście do biznesu, ale… skoro nie chcieli po dobroci, to będzie po sile.
Oj, głośno stało się o przygotowaniach do anszlusu Grenlandii. Dużych sił do zajęcia wyspy nie trzeba. 10 000–20 000 żołnierzy piechoty morskiej i sił specjalnych mogłoby wystarczyć do zajęcia głównych miast i baz wojskowych. Larum podniosło się w świecie, przez co Donald Trump poszedł po rozum do głowy i stwierdził, że przecież nie będzie jednocześnie „twórcą” i „tworzywem”. Doradcy wytłumaczyli prezydentowi konsekwencje siłowego przejęcia Grenlandii na własność Stanów Zjednoczonych.
Choć Grenlandia jest terytorium autonomicznym Królestwa Danii, to nadal pozostaje jego integralną częścią. A zatem zbrojna inwazja:
• byłaby jawnym naruszeniem Karty Narodów Zjednoczonych (art. 2 ust. 4), który zakazuje użycia siły wobec suwerennego państwa;
• dawałoby Danii prawo do samoobrony (art. 51 Karty ONZ);
• USA naraziłyby się na sankcje międzynarodowe.
Dania, członek NATO, powołałaby się na art. 5.Traktatu Północnoatlantyckiego. A ten stanowi: „Strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jednego lub więcej z nich w Europie lub Ameryce Północnej będzie traktowana jako atak przeciwko wszystkim”.
Tym sposobem lider NATO stałby się… przeciwnikiem Paktu. Raczej nie doszłoby do odbijania Grenlandii przez Danię i jej sprzymierzeńców. Europejska czołówka NATO zdecydowanie potępiłaby bezprawną akcję USA, ale nie zdecydowałaby się na jakąkolwiek interwencję natury wojskowej – było nie było – przeciwko liderowi Paktu. Gdyby do tego doszło, to Putin i Xi umarliby ze śmiechu.
Summa summarum: Donald Trump uświadomił sobie, że zajęcie Grenlandii byłoby katastrofą dla USA, a i zapewne szybkim końcem jego prezydentury. Dlatego – to już nie polityczna bajka, ale polityczna rzeczywistość – prędzej niż później cichaczem daruje sobie poszerzanie terytorium Stanów Zjednoczonych… Wierzyć należy, że Donald Trump, w głębi ducha, podziela taki pogląd!
PS.
Prezydent USA twierdzi, że Duńczycy nie mają ugruntowanego prawa do posiadania Grenlandii. Poniekąd ma rację, bo Grenladię odkrył norweski wiking Eryk Rudy (982 r.). Czy o tym wie? Możliwe, acz wątpliwe. Tak samo jak prawdopobnie nie wie, że Amerykę odkrył (dla Europejczyków) syn Rudego, niajki Leif Eriksson, co wydarzyło się w ok. roku 1000. Odkrył, bo założył osadę Winlandię, w dzisiejszej Nowej Funlandii. Co prawda istniała, jak potwierdzają badania arechologicze, zaledwie 15 lat, ale... Jakby nie patrzeć, to więcej praw do władania Grenlandią mają Skandynawowie niż Amerykanie. A największe ma ludność rdzenna zwana kiedyś Eskimosami, a obecnie Inuitami, którzy ok. 1500 r. przegonili z wyspy Europejczyków. Ci powrócili na nią na dobre dopiero w drugiej dekadzie XVI wieku. To tak pół żartem, pół serio. Ze wskazaniem na serio...
Polecany artykuł: