Przypomnę skrótowo: wybierałem tylko oryginalne i w pełni sprawne egzemplarze. Nie jestem zainteresowany najtańszymi, bo wiadomo, że biednych nie stać na kupowanie tanich rzeczy, tym bardziej, gdy są bronią. To raz, dwa i...
TRZY PISTOLETY MASZYNOWE, KTÓRE PRZESZŁY DO HISTORII…
Oczywiście, to jest subiektywny wybór, na który by się zdecydować, nie trzeba być milionerem. Taki, który uznawany jest za pierwszy na świecie, czyli włoski Villar-Perosa, to chyba leży poza moimi możliwościami. W Polsce nie znalazłem oferty. Na zagranicznych aukcjach ceny wywoławcze zaczynają się od 20 tys. USD, a kupcy dają – w zależności od stanu – od 50 do 60 tys. dolarów.
O naszym PM Mors wz. 39, to nawet milionerzy mogą pomarzyć, bo tych pistoletów zachowało się w świecie kilka sztuk. To zatem trzeba zejść z chmur na ziemię i mierzyć siły na zamiary. Bez większego zastanawiania się dokonałem wyboru z ogromu możliwości. MP40, Sten i Suomi. A gdzie radzieckie pulomioty?
Jest fiński Suomi, który nader mocno „zainspirował” Gieorgija Szpagina do skonstruowania PPSz-41, czyli tzw. pepeszki. Jej fiński protoplasta był produkowany w latach 1931-45, choć prototyp stworzono już bodaj w roku 1921. Zasilany nabojami 9 mm Parabellum (z magazynków o pojemności od 20 do 71) raził skutecznym ogniem na 200 m. Czyli: jak większość pistoletów maszynowych produkowanych w owym czasie. Broń niezbyt poręczna (tak samo jak pepesza), za to niezawodna (z PPSz-41 to już różnie bywało), więc używano ją dotąd, dokąd się dało, czyli prawie do końca lat 70. Znalazłem dobrze utrzymany egzemplarz z magazynkiem bębnowych. Za 6200 zł.
Stenów (nie tylko) Brytyjczycy natłukli w różnych wersjach ogrom, jakieś co najmniej 4 mln sztuk. Można kupić za parę tysięcy sztukę, ale za taką, która spełnia wyżej przedstawione wymagania trzeba zapłacić co najmniej 4000 zł. Jak Sten jest, każdy widzi. Dość przypomnieć, że podczas szkolenia żołnierz, który chwytał dłonią za magazynek, to dostawał od szkolącego po łapach. Tak chwyt powodował zacinanie się podawania nabojów z magazynka do komory. Widać dość często na filmach wojennych, jak partyzanci (rzadziej żołnierze) z takiej „trzymanki” prowadzą ogień ze Stena, zamian trzymać pistolet albo za nasadę magazynka, albo za osłonę lufy, tuż przed nim.
MP 40 – legendarny rozpylacz zawsze kojarzony z niemieckim żołnierzami (a dopiero potem z partyzantami). Potocznie zwany schmeisserem, choć ten niemiecki inżynier-rusznikarz o tym nazwisku skonstruował tylko/lub aż magazynek do MP 40. Podobnie jak Sten przystosowany do prowadzenia jedynie ognia ciągłego. Przy odpowiedniej wprawie można było strzelać dwu, trzy-strzałowymi seriami. Mistrzowie mogli nawet prażyć ogniem pojedynczym. Wyprodukowano ich cztery razy mniej niż Stenów, ale ceny na rynku kolekcjonerskim MP40 wcale nie są tylko cztery razy wyższe. Za parę tysięcy zetów, to można sobie sprawić wierną replikę. Oryginalny MP 40 kosztuje 47 000 zł! Toć to tyle, co wydałem na kilka sztuk okazów do kolekcji w pierwszej transzy zakupów! Trudno, trzeba to mieć.
TRZY KARABINY MASZYNOWE, KTÓRE NADAL NADAJĄ SIĘ DO UŻYTKU
Dawno temu to istniał podział karabinów maszynowych na: lekkie (ręczne), ciężki i najcięższe. Za sprawą niemieckiego MG 42 taka klasyfikacja przeszła do historii. Uchwało się tylko określenie „najcięższy…”, czyli nkm,a rkm-y i ckm-y zasadniczo żyją w kolekcjach prywatnych i muzealnych. Uznaje się, że MG 42 to pierwszy ukm, czyli uniwersalny karabiny maszynowy. Nie bardzo wiadomo, dlaczego on był pierwszym, a nie MG 34? Nie będę wnikał.
Mam świadomość, że skoro MP 40 sporo kosztuje, to i „maszyna do szycia” vel „piła Hitlera” – jak ją Niemcy nazywali z racji jej szybkostrzelności i dźwięku wydawanego przy strzelaniu – szarpnie po kieszeni. 1200 strzałów na minutę i wymiana lufy po oddaniu 250 strzałów! Jugosłowiańską kopię można kupić małe pieniądze, ale to jest produkcja powojenna, więc nie nadaje się do budowanej kolekcji. Za oryginał, trzeba dobrze poszukać, można zapłacić 44 000 zł, albo za połowę tej sumy. Jeśli jest to takim samym, to po co przepłacać?
W kolekcji trzeba mieć prawdziwy ckm. Nie tylko z nazwy, ale i z wagi. Wybór jest prost: coś z rodziny Maxim. Stan bardzo dobry dobry, magazynowy w pełni sprawny technicznie. Waga całkowita (bez wody) – 64,5 kg. Waga karabinu – 20,3 kg (bez wody). To już wiadomo, o co chodzi. Maksim wz. 1910, produkcja wojenna, cena 10 400 zł. Tanio, bo egzemplarze w podobnym stanie widziałem w cenie i dwukrotnie wyższej.
Jaki trzeci karabin maszynowy do kolekcji? Będzie coś z Wojska Polskiego, z amerykańsko-belgijskim rodowodem. Browning wz. 28 był produkowany dla przedwojennej armii w Belgii (10 tys. sztuk) i Polsce (13 tys.). Licencję kupiono w 1927 r., a pierwsze egzemplarze zeszły z taśmy w 1930 r. Słabą stroną tego rkm-u było zasilanie z zaledwie 20-nabojowego magazynku.
Z drugie strony, przy dolnym poziomie szybkostrzelności praktycznej wynoszącej 40/strzałów na minutę, zawartość magazynka nie była błyskawicznie opróżniana. W latach produkcji kosztował 2600 zł (połowa ceny najtańszego nowego samochodu osobowego), ale za tyle dziś go nie da się kupić. Prędzej za połowę ceny obecnie najtańszego itd.
W Polsce znalazłem jedną ofertę z „ceną do uzgodnienia”. W jednym z amerykańskich domów aukcyjnych wystawiono rkm za 27 tys. USD! Sorry, ale pasuję. Zamiast Browninga wz. 28. Kupiłbym coś podobnego, czyli brytyjski, czechosłowackiego pochodzenia, rkm Bren MK3 z 1937 r. za jedyne 3900 zł. Ten karabin maszynowy był produkowany na licencji Czeskiej Zbrojowki (jego nazwa to sklejka nazw miast (BRno i ENfiled – gdzie prowadzono licencyjną produkcję). Karabin tym różnił się od oryginału, że był dostosowany do standardowej amunicji brytyjskiej...
A MOŻE CZOŁG?
Wyszło, że „dokompletowanie” kolekcji pochłonęłoby (Browninga nie ma ujętego w tym rachunku!) jakieś 93 tys. zł. Uwzględniając poprzedni wydatek, razem potrzebowałbym 153 tys. zł na stworzenie małej, ale całkiem zacnej kolekcji historycznej i oryginalnej broni strzeleckiej. Dysponując dużym, własnym placem przy własnym domu, można byłoby sobie sprezentować czołg. Po co? Żeby stał na straży zgromadzonej kolekcji!