Japończycy, można powiedzieć, byli wręcz owładnięci gigantomanią. Wszystkie te mega-giga konstrukcje wojenne kosztowały krocie, a zaangażowany wysiłek w ich wybudowanie ni jak miał się do osiągniętych w boju korzyści. O tym później. Teraz przedstawmy….
Podwodny lotniskowiec, bo tak określa się okręty klasy I-400
Czym były na tle innych okrętów podwodnych i po co je zbudowano, bo chyba nie tylko dla chwały Cesarskiej Marynarki Wojennej?
Okręt nawet i dziś swoimi rozmiarami budzi szacunek. Był o 60 proc. większy od największego ówczesnego amerykańskiego okrętu podwodnego. Miał zasięg ponad dwukrotnie większy. 122 m długości, kadłub (podwójny) o szerokości 12 m, wyporność 6400 ton, bez mała 200-osobowa załoga. Takich rozmiarów jednostki zaczęto budować dopiero w latach 60. XX w.
Okręt musiał być monstrualnych rozmiarów (ORP „Błyskawica” ma 114 m długości), bo na pokładzie, a dokładniej w specjalnym hangarze, miał trzy wodnosamoloty specjalnego przeznaczenia Aichi M6A1 Seiran, zdolne do przenoszenia bomb/bomby o wadze do 850 kg.
Samoloty były składane. Punkty montażowe tych samolotów były pokryte farbą fluorescencyjną, aby ułatwić montaż w ciemności. Czterech przeszkolonych załogantów mogło przygotować samolot do startu w ciągu siedmiu minut. Wszystkie trzy samoloty można było przygotować, uzbroić i wyekspediować w powietrze w ciągu 45 minut. Po złożeniu montowano je na katapulcie. Po wykonanym locie maszynę podnoszono dźwigiem, składano skrzydła i wprowadzano do hangaru. Okręt, poza torpedami, miał potężne uzbrojenie artyleryjskie: działo 140 mm i dziesięć działek plot 25 mm w trzech potrójnych stanowiskach i jednym pojedynczym.
Miały zaatakować Kanał Panamski i zniszczyć zgrupowanie lotniskowców US Navy
Japończykom wydawało się, że gigantycznymi liniowcami i podwodnymi lotniskowcami będą w stanie nawiązać równą walkę z amerykańską potęgą i zadać jej takie straty, że Waszyngtonowi odechce się prowadzenia wojny. Naiwne to było rozumowanie. Bo I-400, I-401 oraz I-402 weszły do czynnej służby między grudniem 1944 r. a lipcem 1945 r., gdy już było wiadomo, że USA są górą i nie wiadomo było tylko, kiedy Japonia padnie.
Koncepcja podwodnych lotniskowców, zapewne inspirowana francuskimi doświadczeniami, wyszła z głowy głównodowodzącego Isoroku Yamamoto, w roku 1942. Zaplanowano budowę 18 jednostek. Admirał cięć w planach nie dożył, bo w kwietniu 1943 r. zginął w samolocie zestrzelonym nad Wyspami Salomona. Od tego momentu poparcie dla projektu osłabło, a zamówienie na osiemnaście I-400 zmieniło się na pięć. Również ambitne plany operacyjnego zastosowania podwodnych lotniskowców wzięły w łeb. Do czego miały być użyte?
Z początkiem 1945 r. powstały plany, by I-400 oraz I-401 ich samoloty zaatakowały śluzy Kanału Panamskiego. W kwietniu przemodelowano plany i wodnosamoloty nie miały bombardować śluz tylko przeprowadzić na nie samobójcze ataki.
Pomysł był lekko paranoiczny, bo okręty pewnie byłby wykryte przez amerykańskie lotnictwo i posłane na dno nim Japończycy zdążyliby katapultować samoloty. Wiara w powodzenie takiej operacji była jednak tak wielka, że nawet rozpoczęto szkolenie do misji. Zbudowano w tym celu nawet masywne drewniane modele bram śluz w skali 1:1. Po upadku Okinawy zrezygnowano z ataku na Kanał Panamski i rychło wczas japońskie dowództwo uświadomiło sobie, że i tak większość US Navy jest już obecna na Pacyfiku.
Nic nie wyszło też z planów zaatakowania zgrupowania lotniskowców bazujących na atolu Ulithi, w zachodniej części Pacyfiku. 15 sierpnia, po atomowych atakach, Japonia poddała się. Wtedy też poddali podwodne lotniskowce.
Amerykanie dokładnie „przebadali” okręty, byli pod wrażeniem ich innowacyjności. O Air Craft Carrier Submarine dowiedzieli się Rosjanie i wystąpi z wnioskiem o przekazanie im jednej sztuki.
To się Amerykanom nie uśmiechało, więc posłali na dno Pacyfiku podwodne lotniskowce, w obawie, by Sowieci nie zawładnęli technologią wyprzedzającą ówczesne czasy. Lokalizację wraków utrzymywano w tajemnicy, aby uniemożliwić Związkowi Radzieckiemu ich odnalezienie. W 2005 r. zlokalizowano I-401, I-400 w 2013 r., a I-402 w 2015 r.
Te konstrukcje były ewidentnym przerostem „formy nad treścią”
Czym były podwodne lotniskowce? Zarówno trzy japońskie, jak i jeden francuski klasy „Surcouf” (jeden wodnosamolot, 110 m długości, 4300 t wyporności, dwa działa 203 mm) okazały się ślepą uliczką w rozwoju technologii militarnych. Nie tylko dlatego, że po kilkunastu latach okręty podwodne mogły strzelać rakietami. Nie tylko dlatego, że w zasadzie nie były wykorzystane bojowo. Zresztą żywotność takiej jednostki byłaby mocno ograniczono, zważywszy na amerykańską przewagę w powietrzu.
Historia pokazała, że takie konstrukcje były też przerostem „formy nad treścią” i to kosztowną. Okręt klasy I-400 kosztował 20 mln ówczesnych jenów. Bardziej przydatny i potrzebny Cesarskiej Marynarce Wojennej Wielkiej Japonii niszczyciel klasy typu Kager kosztował 11 mln jenów. Sumując: okręt podwodny klasy I-400 był niezwykłym osiągnięciem inżynierii morskiej i symbolem japońskich dążeń do uzyskania dominacji technologicznej w czasie II wojny światowej.
Japonia rozpoczęła ją z 63 oceanicznymi okrętami podwodnymi. Zakończyła ze 111. W sumie cesarstwo miało w podwodnej flocie 174 jednostki. 128 straciło. Odsetek strat był podobny do poniesionych przez niemieckie U-Booty. Amerykanie w wojnie na Pacyfiku utracili 52 okręty podwodne...