Rząd Olfa Schloza nie powiedział „nie”, ale nie powiedział „tak”. Taka postawa, popularnie określona mianem „psa ogrodnika”, została oceniona negatywnie nawet w kręgach politycznych Niemiec. – Przynajmniej dobrym sygnałem byłoby dać partnerom zielone światło – stwierdziła przewodnicząca komisji obrony w Bundestagu Marie-Agnes Strack-Zimmermann w ZDF, drugim programie niemieckiej telewizji publicznej. – Historia patrzy na nas, a Niemcy niestety właśnie zawiodły – oceniła postawę kanclerza Scholza. Na wydanie decyzji w kwestii wzmocnienia Sił Zbrojnych Ukrainy czołgami Leopard 1 i Leopard 2 (te ostatnie ma na wyposażeniu Wojsko Polskie) Niemcy naciskane są od lata ubiegłego roku. W środę (18 stycznia), ni stąd, ni zowąd, kanclerz Scholz obwieścił, że Niemcy zgodzą się na transfer leopardów i wydadzą na to zgodę innym użytkownikom tego sprzętu pod warunkiem, że USA przekażą Ukrainie… Abramsy. Nawet laicy dostrzegli w takim warunkowaniu pokrętne tłumaczenie Berlina. Raz: że rząd niemiecki nie sformułował go na początku „czołgowej” debaty. Dwa: doskonale wiedział, że taki transfer nie wchodzi w grę i równie dobrze Scholz mógłby oświadczyć, że Niemcy zgodzą się na transfer leopardów, jeśli USA przekaże Ukrainie bombowce F-111.
Ma rację Marie-Agnes Strack-Zimmermann w ocenie postawy rządu federalnego Niemiec. Oczywiście, i oby, kanclerz Scholz może zgodzić się na przekazanie czołgów, tak przez inne państwa, jak i swoje. Jak na razie powstrzymywaniem się od jasnego określenia stanowiska w tej kwestii, za jego sprawą opinia publiczna przypomina sobie o początkach niemieckiej pomocy. O tym, że wówczas Ukrainie z początkiem marca Berlin przekazał kilka tysięcy hełmów o wątpliwych walorach ochronnych i 2,7 tys. rakiet przeciwlotniczych „Strieła” po enerdowskiej armii, w większości niezdatnych do użytku (notabene, gdyby nie wojna, to byłby zutylizowane). Wstrzymywanie się Niemiec od wydania konkretnych decyzji wpływa na państwa użytkujące czołgi niemieckiej produkcji. W sobotę (21 stycznia) chętny do uczestnictwa w tworzeniu brygady pancernej Leopardów (200-300 czołgów) rząd Hiszpanii (w lipcu już wyraził taką wolę, ale w sierpniu – pod wpływem nacisków z Berlina – zmienił zdanie) przekazał w świat, że decyzję o wysłaniu Ukrainie czołgów odkłada do szczytu NATO. A ten ma zorganizować Litwa, w Wilnie. W lipcu. Hiszpania chciała przekazać 50 czołgów.
To spory wkład w budowanie wspomnianej brygady. Znacznie większy od polskich udziałów. A Polska gotowa jest od reeksportować kompanię Leopardów 2, tj. 14 sztuk, jako swój udział do (tak z trudem) budowanej międzynarodowej koalicji. W piątek (20 stycznia), gdy nie było jeszcze wiadomo, czy Niemcy dadzą przyzwolenie, wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński w Radiu RMF24, na pytanie, jak rząd zachowa się, gdy takiej zgody nie będzie, odpowiedział: „Zobaczymy, myślę, że jeżeli będzie twardy opór, to będziemy gotowi do podjęcia takich działań, również niestandardowych. Nawet, jeżeli ktoś się będzie o to obrażał. Ale nie wyprzedzajmy faktów. Starajmy się doprowadzić do tego, żeby jak najwięcej państw wspólnie z nami skutecznie na Niemcy oddziaływały”.
No to na rząd kanclerza Olfa Scholza starają się oddziaływać również Ukraińcy, którym brygada pancerna czołgów lepszych od rosyjskich T-72 potrzebna jest teraz, zimą, bo w powietrzu wisi kontrofensywa Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Doradca prezydenta Ukrainy, Mychajło Podolak w sobotę (21 stycznia) za pośrednictwem Twittera zaapelował (wiadomo do kogo): „Dzisiejsze niezdecydowanie zabija coraz więcej naszych ludzi. Każdy dzień zwłoki oznacza śmierć Ukraińców. Myślcie szybciej. Uświadomicie sobie, że nie ma żadnego innego wariantu zakończenia wojny prócz pokonania Rosji”. Dzień wcześniej minister obrony Ukrainy Ołeksij Reznikow w rozmowie ukraińskojęzyczną redakcją Głosu Ameryki ujawnił, że ukraińscy pancerniacy będą szkolić się w Polsce do obsługi Leopard 2, choć sojusznicy nie osiągnęli porozumienia w sprawie dostaw niemieckich pojazdów na Ukrainę. Ukraińcy wierzą, że dostaną leopardy. Dlaczego Olaf Scholz każe im czekać?