Ukraińcy oskarżają Rosjan, że w wojnie używają granatów K-51 wypełnionych chloropikryną. To substancja zaliczana do bojowych środków trujących (BST) silnie drażniących układ oddychania. Odkryto ją w… drugiej połowie XIX w. W zależności od jej stężenia w powietrzu może jej wdychanie może wywoływać podrażnienie oczu, obrzęk płuc, a w krańcowych przypadkach – śmierć. Ów granat K-51, w radziecko-rosyjskiej nomenklaturze – specjalny granat gazowy – wygląda bardzo plastikowo, bo z plastiku jest wykonany, tylko dno ma metalowe. Wypada ono, gdy dochodzi do uruchomienia zapalnika. Rozpylana jest substancja gazowa. Żołnierz, który się znajdzie w zasięgu jej działania zostaje obezwładniony na 20-30 minut. Bez maski gazowej nic nie zrobi. To groźna broń, ale o najmniejszym potencjale niszczycielskim z broni chemicznej, którą dysponuje armia rosyjska.
Wspomniana konwencja, którą zaakceptowała Rosja, zakazuje nie tylko używania broni chemicznej, ale jej produkcji i składowania, co – jak pokazują fakty – Kreml ma w poważaniu. Obecnie na Ukrainie używa jej w skali ograniczonej, o skutkach obezwładniających – gdy K-51 użyto na otwartej przestrzeni. Co nie znaczy, że rozszerzenie stosowania broni C przez armię rosyjską nie wchodzi w rachubę. Czyniła to już podczas interwencji w Syrii, a w dawniejszych czasach w 10-letnim „stabilizowaniu demokracji socjalistycznej” w Afganistanie. Rządowe wojska syryjskie ponad (co najmniej) 100 razy w wojnie domowej użyły broni C. W tym także dostarczanej przez Rosję, czemu Kreml zaprzeczył. Rosjanom też to miało się zdarzyć, ale oczywiście do tego też się nie przyznali i oskarżyli antyrządową opozycje o fabrykowanie takich informacji, które stawiałby Moskwę w złym świetle. Wspomnieć trzeba, że – do czego Kreml się oczywiście nie przyznaje – o próbie zabójstwa (w 2020 r.) rosyjskiego opozycjonisty Aleksieja Nawalnego BST z grupy nowiczoków, które opracowano jeszcze w czasach rządów Breżniewa.
Użycie na masową skalę broni C na Ukrainie byłoby bardziej utrudnione, bo trudno byłoby się Rosjanom tłumaczyć „to nie my”. Zdaniem speców od wojskowości takiej broni można byłoby użyć na terenach, które po ataku chemicznym byłby zdobyte przez armię rosyjską. Na razie to ona jest w odwrocie, więc czy można zakładać, że Rosjanie nie wykorzystają czegoś ze swoich magazynów z bronią C? Bronią, której (oficjalnie) nie wolno im składować, do czego sami się zobowiązali. Nie można zakładać. Wg Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej (OPCW) od daty wejścia w życie konwencji o zakazie prowadzenia badań, produkcji, składowania i użycia broni chemicznej oraz o zniszczeniu jej zapasów (tzw. Konwencja CWC) udało się zniszczyć 99 proc. światowych zapasów broni C, ale – uwaga, uwaga, uwaga – tylko tych, które zgłoszono. „Niezależnie od miejsca, czasu i okoliczności użycie broni chemicznej stanowi naruszenie prawa międzynarodowego i może być uznane za najpoważniejsze międzynarodowe przestępstwo – zbrodnię wojenną i zbrodnię przeciwko ludzkości” – przypomina i przestrzega Komisja Europejska. O tym, że sygnatariusze CWC nie bardzo wierzą w przestrzeganie tej konwencji świadczy nie tylko to, że podstawowym wyposażeniem żołnierza jest maska przeciwgazowa. Również to, że w każdej liczącej się armii istnieją wojska obrony przeciwchemicznej.
W 2017 r. Putin ogłosił, że zlikwidowane zostały wszystkie zapasy broni chemicznej będącej na stanie rosyjskiej armii. Po Armii Radzieckiej odziedziczono – podają ukraińskie źródła ok. 40 tys. t BST. Były/są to głównie: gaz musztardowy, soman, luizyt, sarin i gaz V, a także wspomniany wcześniej paralityczno-drgawkowy nowiczok. Zachód nie daje wiary w te zapewnienia. A w wojskowej literaturze rosyjskiej dużo pisze się o tym, jak „agresywne państwa NATO” ulepszają swoją broń C...