Do katastrofy doszło 4 stycznia tuż przed godziną 18:00 czasu lokalnego, czyli około 2:50, ale 5 stycznia, czasu polskiego. Służby prasowe bazy lotnicze Ellsworth poinformowały o zdarzeniu ponad dwie godziny później w mediach społecznościowych. Okoliczności i przyczyny zdarzenia zbada specjalnie powołana komisja sił powietrznych USA.
Polecany artykuł:
Jak wynika z ograniczonych na obecną chwilę informacji, samolot B-1B Lancer, który uległ katastrofie, należał do stacjonującego w tej bazie 28 Skrzydła Bombowego (28th Bomb Wing) US Air Force. Maszyna rozbiła się podczas podejścia do lądowania po rutynowym locie szkoleniowym. Cała czteroosobowa załoga zdążyła się katapultować.
W momencie lądowania na miejscu miały panować niekorzystne warunki pogodowe, przede wszystkim duże zamglenie. Baza lotnicza Ellsworth zawiesiła czasowo wszystkie loty, co stanowi pewien problem dla lotnictwa strategicznego, gdyż stacjonują tam dwie eskadry maszyn naddźwiękowych B-1B Lancer. Maszyny tego typu stanowią istotny element amerykańskiego systemu odstraszania.
Jest to zrozumiałe w przypadku najpoważniejszej katastrofy B1-B Lancer od roku 2013, gdy w wyniku wycieku paliwa, który spowodował kilka eksplozji wewnątrz maszyny, w rejonie Broadus w stanie Montana rozbił się B-1B Lancer z tego samego, 28 Skrzydła Bombowego. Wówczas również cała załoga ocalała, dzięki systemowi ewakuacja, który katapultuje nie fotele załogi, ale całą kapsułę tworzącą ciśnieniową kabinę bombowca. Opada ona następnie na spadochronie. Wówczas straty US Air Force wyceniono na ponad 317 mln dolarów.
Strategiczny bombowiec naddźwiękowy B-1B wszedł do służby w US Air Force w 1985 roku. Samolot ten powstał na bazie o ponad dekadę starszego B-1A, czyli maszyny, która dzięki osiąganiu podwójnej prędkości dźwięku i możliwości lotu ma bardzo małej wysokości, miała być zdolna do penetracji rosyjskiej obrony powietrznej. Koncepcję powaliły zmiany technologiczne, ale przede wszystkim informacje o myśliwcu MiG-25, który osiągał prędkość 2,5 Macha. Ale w 1981 roku ruszył program bombowca, który miał zastąpić B-52 i wejść do służby w ciągu zaledwie 6 lat. Nie było czasu na tworzenie maszyny od nowa, więc zmodernizowano B-1A, który został już przetestowany, osiągnął bardzo dobre wyniki i był gotów do produkcji po wprowadzeniu pewnych zmian.
Do tego samolot nie przypominał innych bombowców, ale raczej myśliwiec lub statek kosmiczny. Smukły kadłub, skośne skrzydła o zmiennej geometrii, które płynnie wtapiały się w sylwetkę maszyny, zakończoną dwoma potężnymi silnikami. To robiło wrażenie, podobnie jak osiągi B-1B. Mimo tego, że prędkość zredukowano do 1,2 Macha, to maszyna była cięższa od poprzednika i zabierała 34 tony uzbrojenia w trzech komorach bombowych, których podstawowym ładunkiem miały być pociski manewrujące lub bomby z głowicami jądrowymi. W związku z zakończeniem Zimnej Wojny i redukcją amerykańskiego arsenału jądrowego już w 1991 roku maszyny oficjalnie przestały pełnić rolę nośników broni atomowej, ale przenosiły potężny ładunek konwencjonalnego uzbrojenia. Dziś powoli wracają do swojej pierwotnej roli i mogą korzystać z pełnej gamy uzbrojenia, przede wszystkim z pocisków manewrujących i bomb naprowadzanych.
Ciekawa historia wiąże się ze zwyczajową nazwą samolotu w amerykańskim lotnictwie, które oczywiście różni się od oficjalnej. B-1B od 1990 roku nosi oficjalną nazwę Lancer, ale lotnicy nazywają go „Bone”, po angielsku kość. Legenda mówi, że to ze względu na nietypowego w przypadku bombowca kształtu, ale fakty są bardziej prozaiczne. Nazwę B-1 wymawia się jako „B-One” co brzmi bardzo podobnie do „bone”. I tak lata "latająca kość" nie zastąpiła wcale B-52, ale też nie została wysłana na emeryturę przez "niewidzialne" B-2 Sirit i ich następcę B-21 Raider. B-1B Lancer mają pozostać w służbie co najmniej do roku 2048 i przechodzą obecnie modernizację.