Spis treści
Klejnot rosyjskiej obrony powietrznej trafiony
Radar, który stał się celem, jest mobilnym urządzeniem umieszczonym na czteroosiowym podwoziu MZKT, zaprojektowanym do wykrywania i śledzenia szerokiego spektrum zagrożeń, od pocisków balistycznych po myśliwce czy drony, na odległość do 600 kilometrów i na wysokość sięgającą 100 kilometrów. Może pracować w trybie pełnego pokrycia 360° albo w zawężonym sektorze, co zwiększa jego skuteczność w przechwytywaniu pocisków balistycznych.
To sprzęt najnowszej generacji, który został wprowadzony do służby dopiero w 2021 roku i według dostępnych danych w Rosji jest ich bardzo niewiele, w dodatku nie wszystkie są rozlokowane na linii frontu. Większość tego rodzaju systemów jest rozlokowana wokół Moskwy. To tam służy 1 Gwardyjska Armia Obrony Powietrzno-Kosmicznej, w której skład wchodzi 4 Dywizja Obrony Powietrznej, mająca na wyposażeniu systemy właśnie S-500, ale również S-400 i S-300PM2. Struktura ta tworzy tzw. "pierścień stolicy" będący jedynym w Rosji obszarem z pełną warstwową obroną powietrzną.
Z racji regularnych ukraińskich ataków na cele na Krymie i realne ryzyko zniszczenia mostu Kerczeńskiego, który jest symbolem anektowanego przez Rosję w 2014 roku półwyspu, przekierowała z głębi państwa w tym Moskwy jednostki obrony powietrznej w celu ochrony kluczowych celów w tym rejonie.
Polecany artykuł:
Rosja ma utrudnione zadanie
Operacja została przeprowadzona przez ukraińskie jednostki specjalne przy użyciu dronów dalekiego zasięgu. W jej trakcie zaatakowano nie tylko sam radar, ale również inne elementy infrastruktury wojskowej, w tym prom desantowy typu BK-16 oraz dodatkowe systemy radarowe w osłonach kopułowych. Nagrania opublikowane przez ukraińskie służby pokazują moment uderzenia, które doprowadziło do całkowitego zniszczenia „Jeniseja”.
Na początku pojawiały się wątpliwości co do tego, jaki dokładnie radar został trafiony początkowe doniesienia wskazywały na model 96L6, znany z zestawów S-400. Jednak analiza nagrań i zdjęć wykonana przez społeczności OSINT, w tym grupę CyberBoroshno, wykazała, że chodzi o o wiele bardziej zaawansowany i cenniejszy element systemu S-500. To oznacza, że Ukraina po raz pierwszy zniszczyła element nowego rosyjskiego systemu obrony powietrznej, który miał być „tarczą przyszłości” Moskwy.
Znaczenie tego ataku jest wielowymiarowe. Po pierwsze, osłabia on zdolności Rosji do monitorowania przestrzeni powietrznej nad Krymem i części Morza Czarnego. Bez takiego radaru integracja systemów S-500 i S-400 w tym rejonie staje się mniej skuteczna, a czas reakcji na ataki rakietowe czy dronowe może się wydłużyć. Po drugie, jest to silny cios w prestiż rosyjskiej technologii wojskowej, sprzęt reklamowany jako praktycznie niewrażliwy na ataki został zniszczony przez relatywnie tanią platformę uderzeniową.
Może się to odbić politycznie... na Alasce
Kontekst polityczny nadaje temu wydarzeniu dodatkowej wagi. Atak nastąpił na kilka dni przed zaplanowanym spotkaniem rosyjsko-amerykańskim w Alasce, co niektórzy analitycy interpretują jako celowe pokazanie, że Ukraina wciąż potrafi zadawać dotkliwe straty, nawet w okresie intensywnych negocjacji międzynarodowych.
W szerszej strategii wojny jest to przykład ukraińskiego podejścia do niszczenia tzw. „wysokowartościowych celów” i nie koncentrowania się wyłącznie na wyrzutniach pocisków, ale na „oczach i uszach” wrogiego systemu obrony, czyli stacjach radarowych, systemach dowodzenia i łączności. Z wojskowego punktu widzenia zniszczenie takiego radaru może być równie, a nawet bardziej bolesne dla przeciwnika niż eliminacja kilku wyrzutni rakietowych.
W praktyce oznacza to, że rosyjska obrona powietrzna na Krymie została nie tylko uszczuplona sprzętowo, ale też zmuszona do reorganizacji, co może wiązać się z przesunięciem systemów w głąb terytorium, ograniczeniem pola widzenia radarów i zwiększeniem podatności na kolejne ataki. Dla Ukrainy jest to wyraźny sukces operacyjny i symboliczny, pokazujący, że nawet najbardziej zaawansowane rosyjskie technologie nie są bezpieczne na froncie.
