PAP donosi (27 maja): „Mieszkaniec powiatu wielickiego przygotował się do zabójstwa lekarzy z Krakowa. Policjanci w mieszkaniu 40-latka znaleźli kupioną przez niego broń czarnoprochową i amunicję w postaci kul ołowianych”.
Czy to jest powód do prawnego ograniczenia jej posiadania?
Moim zdaniem – nie. Gdy dołoży się inne przypadki, to rzecz ma się już nieco inaczej. Zacznijmy od tego, że policja, a ściślej ujmując: policyjni związkowcy od paru dobrych lat głoszą potrzebę koncesjonowania vel reglamentowania dostępu do tego rodzaju broni. Siłę tego apelu, w ich opinii, wzmacniają tragiczne zdarzenia, które były skutkiem użycia broni czarnoprochowej. Było ich niewiele:
Rok 2018. Zabity z niej został emerytowany 89-letni lekarz. Morderca zastrzelił go w parku z czarnoprochowca, bo chciał sprawdzić… czy potrafi zabić człowieka i czy da się to uczynić z takiej broni. Planował dokonanie większej masakry, ale policja pokrzyżowała szaleńcowi takie plany.
Rok 2020. Od strzału w głowę z rewolweru czarnoprochowego ginie 35-letnia b. partnerka mordercy. Ten nie mógł jej darować, że z nim zerwała związek, więc… zrobił, co zrobił.
Rok 2023. Policja usiłuje przewieźć radiowozem zatrzymanego bandziora. Policjanci nie przeszukali dokładnie poszukiwanego listem gończym przestępcy. Bandyta miał ukryty rewolwer czarnoprochowy. Użył go. Zabił z niego dwóch policjantów.
To były zdarzenia, w których ktoś kogoś zastrzelił z czarnoprochowca. A teraz kilka sytuacji, w których ofiary takich strzelców zostali „tylko” postrzeleni.
Rok 2023. 60-latek postrzelił swoją b. żonę z broni. Kobieta ciężko ranna trafiła do szpitala. Przeżyła. B. mąż usłyszał zarzut usiłowania morderstwa.
Rok 2023. 34-letni posiadacz czarnoprochowca oddał dwa strzały do 60-latka, z którym miał tzw. kosę. Dwa strzały. Celował w klatkę piersiową. Ofiara miała szczęście, bo jedna kula trafiła go w ramię. W szpitalu go odratowano. Sprawca usłyszał zarzuty usiłowania zabójstwa oraz kierowania gróźb karalnych.

Bądźmy realistami, skoro politycy lubią być marzycielami
Jak widzicie, szanowni Czytelnicy, Polska to nie Dziki Zachód z XIX w., by rewolwerowcy kładli trupem kogo popadnie i kto im podpadł. Nawet jeśli nie wyszperałem w necie wszystkich kryminalnych incydentów z użyciem broni czarnoprochowej, nawet niech ich będzie pięć razy więcej, to można zapytać: czy jest to powodem do wprowadzenia certyfikacji posiadaczy takiego oręża?
Pewnie sporo będzie takich, którzy uznają to za wystarczający powód. Będą tacy – nie będę wskazywał konkretnie – którzy twierdzą, że nie dość, że w Polsce dostęp do broni palnej jest utrudniony, to jeszcze politycy chcą wprowadzić pozwolenia na broń czarnoprochową.
Ja tam ani z tych, ani z tamtych. Do logiki odwołuję się, do tego, by wszystkiego, co w życiu społecznym jest negatywne, politycy nie wykorzystywali do podkreślenia konieczności swego istnienia.
Za mgliste? Spokojnie, rozkładam na czynniki pierwsze tę opinię.
Punkt pierwszy. Broń czarnoprochowa, czyli sprzed 1885 r. (w oryginale lub w replice), jest „bezpozwoleniowa”. Nie ma znaczenia, czy jest to muszkiet, rewolwer czy… armata. Policja szacuje, że w tzw. posiadaniu jest pół miliona sztuk takiej broni. Są opinie wskazujące, że jest jej znacznie więcej. Dla ułatwienia nie biorę tych szacunków pod uwagę.
Punkt drugi. Jeśli w roku dochodzi do (nawet) 10 kryminalnych przypadków z udziałem czarnoprochowców, to procentowo daje to… Mam nadzieję, że „sztuczniak” dobrze to wyliczył… Daje to 0,002 procent!
Punkt trzeci. W 2024 pijani kierowcy spowodowali 1201 wypadków, w których zginęło 151 osób. Daje to 12,57 procent! To znaczy (statystycznie- zaznaczam), że w co ósmym z tych wypadków ktoś ginie.
Punkt czwarty. Z uwagi na to, co zawiera punkt drugi, to trzeba wprowadzić reglamentowanie dostępu do broni czarnoprochowej, a z uwagi na to, co wykazane zostało w punkcie trzecim, trzeba takich kierowców-zabójców skazywać co najmniej na 25 lat więzienia?
Nie będę twierdził „tak” lub „nie”. Jestem przekonany, ze jest mało prawdopodobne, by takie zabiegi sprawiły, że nie będzie strzelania do ludzi z westernowych coltów, ani za kółko nie zasiądzie nikt będący nawet po jednym piwie! Bądźmy realistami, skoro politycy lubią być marzycielami.
A czy obywatel/ka może sobie zmajstrować samopał?
O obecnych prawnych regulacjach w tym tekście się nie wypowiadam – odsyłam Czytelników do materiałów uzupełniających niniejszy. Skoro jednak już mowa o prawie, to warto zauważyć, że zwolennicy objęcia pozwoleniami na broń czarnoprochowców zapomnieli o jednym. Otóż zapomnieli o istnieniu tzw. samopałów.
Kiedy byłem małym chłopcem i broń palną mogli mieć tylko myśliwi i służby, to miałem pistolet. Samopał. Stalowa rurka była przymocowana solidnie do kolby à la pistoletowej. Po przeciwnej stronie, od wylotowej, była dziurka, niczym w odprzodowo ładowanych armatach. Do lufy wsypywało się tzw. siarkę z zapałek, potem kulkę z łożyska, kawałek ligniny. Wszystko się ubijało patykiem. Potem należało przymierzyć w cel. Odpalić samopał z zapalonej zapałki. I padał strzał. Z kilku metrów kulka przebijała deskę podłogową…
Po co te starcze wspominki? Bo mają sens. Uważam, że takie konstrukcje powinny być bezwzględnie prawnie zakazane. Co prawda, według ustawy o broni i amunicji takie strzelające prowizorki spełniają definicję prawną, ale w sądach różnie jest ona interpretowana.
Podpowiadam: należy znowelizować wspomnianą ustawę i wprowadzić nowy przepis: „posiadanie tzw. samopału, bez względu na jego konstrukcję, wymaga uzyskania pozwolenia na broń własnej konstrukcji”. Pewnie trzeba byłoby go dopracować, ale rzucam pomysł. Gdyby go wprowadzić do prawa, to wiadomo byłoby wreszcie czy prymitywny pistolecik z odpalaniem z ognia jest bronią palną, czy nią nie jest.
Reglamentowanie broni nie zablokuje dostępu do niej różnej maści kryminalistom
Przekażę jeszcze jedną podpowiedź: z grubsza ujmując, zamiast uznawania broni czarnoprochowej za taką, na którą wymagane jest pozwolenie na jej posiadanie (w wielu państwach coś takiego istnieje), warto byłoby zastanowić się nad wprowadzeniem...rejestracji jej zakupu.
Oszalałeś! Już słyszę ten krzyk oburzenia. Odpowiadam: nie oszalałem. Jeśli chcesz kupić legalnie, dajmy na to, morfinę, to możesz to uczynić, mając specjalną receptę, i taki zakup będzie odnotowany w tzw. książce narkotycznej. Dane są przekazywane m.in. do Ministerstwa Zdrowia. To dlaczego zakupy broni czarnoprochowej miałyby nie podlegać rejestracji?
Znów słyszę głosy potępiające w czambuł ten pomysł. Krytycy krzyczą: a co z pół milionem sztuk broni będącej w posiadaniu?
Odpowiadam: a nic, trudno. Jak by się komuś zachciało wprowadzić konieczność rejestracji już posiadanej broni, to niech sobie da spokój i zejdzie z chmur na ziemię. Taki przepis będzie martwy, a penalizowanie niezgłoszenia takiej broni będzie potwierdzeniem opinii Lenina, uważającego, że „państwo jest aparatem ucisku”.
Nie chcę znów powtarzać tych argumentów, że żadne reglamentowanie broni nie zablokuje różnej maści kryminalistom dostępu do niej. Oni takie obostrzenia mają..., wiecie sami, gdzie.
I na koniec słowo pociechy do uważających, że dostęp do broni czarnoprochowej winien być limitowany. Pamiętajcie, że istnieje już solidna bariera: cenowa.
Przed wybuchem wojny na Ukrainie całkiem dobrą replikę rewolweru można było kupić za 700–800 zł. Teraz ceny są dwukrotnie wyższe, co sprawia, że kupują ją najczęściej tylko fascynaci strzelania z czegoś, co wyrzuca z siebie kulę i czarny obłok dymu. Miłośnicy, a nie jacyś tam bandyci planujący napad na bank!

i