Tak było… Wieczorek to typowo śląskie nazwisko. 40-letnia wówczas Agnieszka Wieczorek i jej dzieci wybrały się do Katowic z... Sosnowca. Wybrali by oglądać defiladę z okazji święta Wojska Polskiego w Katowicach, a nie w Warszawie, może się już nie nadarzyć. Choć, kto wie? Przecież za rok przypada setna rocznica wybuchu II Powstania Śląskiego. A za dwa – tego najważniejszego, trzeciego – pisałem wówczas w SE. Pomyliłem się, bo wszystkie prognozy zniweczył SARS-CoV-2/COVID-19. No to powspominajmy sobie tamte dni i tamtą defiladę!
Jechaliśmy z Wieczorkami, – w niepełnym składzie, ojciec został z chorą córką – z Sosnowca do Katowic. Jako, że marszałek śląski w tym dniu zafundował darmową jazdę Kolejami Śląskim, to stawiliśmy się na dworcu w Sosnowcu. Na peronie tłumy. Normalnie takich nie ma nawet w poniedziałek, gdy urzędnicy i biznesmeni jadą rannym ekspresem do stolicy. Pociąg ma opóźnienie.
A gdy już przyjechał, to się okazało, że… miejsc wolnych nie ma. Nie było ich już od Dąbrowy Górniczej. Idziemy więc z Wieczorkami na przystanek tramwajowy. Jakoś dało się do wejść do tramwaju. 40 minut jazdy i już jesteśmy na Rynku w Katowicach. Morze ludzi. Czegoś takiego w Katowicach od trzydziestu lat lat nie było! Z perspektywy tzw. minionego czasu mogę stwierdzić z całą odpowiedzialnością: i długo jeszcze nie będzie!
– Wiedziałam, że nie będzie łatwo dojechać, ale trzeba pokazać dzieciom, że jest święto Wojska Polskiego, że to ważny dzień i można się nieco poświęcić – tłumaczy Agnieszka Wieczorek. Jej córka, 10-letnia Natalia, chodzi do V klasy w Szkole Podstawowej nr 42 w Sosnowcu, mówi, że chciałby zobaczyć czołgi i jadą, bo jest… fajna pogoda i należy tę okoliczność wykorzystać. Jej brat, 3-letni Sebastian, z okazji defilady ubrał się we wdzianko z napisem US Army, bo innego o charakterze militarnym nie miał. – Ale mama ma mundur polskiego żołnierza – rezolutnie wybrnął z ambarasu. Siostra mu pomogła i wytłumaczyła, że widzieć wojsko z bliska to dla nich nie pierwszyzna. – A teraz jak byliśmy na wakacjach nad morzem, to jeździliśmy czołgiem. Jakim? No takim, co miał długą lufę! Mama dzwoni do taty i pyta się, jakiż to był czołg. – Jeździliśmy, wyjaśnił mi mąż, PT-91 Twardym. Sto złotych kosztowała ta przejażdżka...
Niestety, w powodzi ludzkich tłumów zgubiliśmy się z Wieczorkami. Po paru godzinach mama Wieczorkowa zadzwoniła i powiedziała: – Byliśmy na pikniku wojskowym. Tam jest tyle ludzi, że trzeba byłoby czekać z godzinę, żeby wejść do czołgu. A myśmy w nim byli, więc nie dużo straciliśmy. A grochówkę mamy w domu. Było fajnie, jesteśmy zmęczeni, ale warto było!