Zacznijmy od początku. Bomba A (uranowa) zrzucona na Hiroszimę miała moc 16 tys. ton trotylu (16 KT). Na Nagasaki Amerykanie zrzucili bombę (plutonową) o mocy 22 KT. W pierwszym przypadku, w dniu bombardowania zginęło co najmniej 70 tys. ludzi. W drugim – było minimum 40 tys. zabitych. Dla porównania: od połowy 1942 r. do końca 1945 r. lotnictwo amerykańskie zrzuciło na Japonię ładunki o zawierającego 700 KT TNT (trotylu). USA długo nie cieszyło się przewagą militarną nad Sowietami. Już w czasie wojny w ZSRR pracowano nad stworzeniem bomby A. Jednak dopiero po tym, jak sowiecka agentura w USA przekazała Moskwie plany amerykańskiej technologii, Sowiety skonstruowały wierną kopię bomby zarzuconej na Hiroszimę i próbnie odpaliły ją 29 sierpnia 1949 r.
To był wstęp do zimnej wojny z atomowym straszakiem. Na dobre groźba III wojny światowej (IV wojna światowa będzie na kamienie – stwierdził Albert Einstein) zaistniała w 1955 r. gdy ZSRR wszedł w posiadanie pierwszej bomby wodorowej (1,45 MT), w trzy lata po pierwszej eksplozji amerykańskiej bomby H (10 MT). Takie ładunki mogły już przenosić strategiczne bombowce, a po rozpoczęciu przez ZSRR eksploracji kosmosu także i międzykontynentalne rakiety balistyczne. Teraz w świecie zgromadzono ok. 13 tys. ładunków jądrowych. – Napięcia geopolityczne osiągają nowe szczyty. Rywalizacja bierze górę nad współpracą i współdziałaniem. Nieufność zastępuje dialog, a rozłam zastępuje rozbrojenie. Państwa szukają fałszywego bezpieczeństwa, gromadząc zapasy i wydając setki miliardów dolarów na broń zagłady, na którą nie ma miejsca na naszej planecie – mówił (1 sierpnia) Guterres podczas rozpoczętej w Nowym Jorku konferencji przeglądowej stron układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej. W jego opinii do użycia broni A może dojść w związku z sytuacją na Bliskim Wschodzie, na Półwyspie Koreańskim oraz na Ukrainie. W przeszłości niewiele brakowało, by taka broń została użyta i nikt nie wie, czym mogłoby się to skończyć.
Chatham House – najważniejszy brytyjski i jeden z ważniejszych na świecie think tanków zajmujących się badaniem stosunków międzynarodowych – wyliczył, że świat 13 razy był o krok od powtórki z Hiroszimy i Nagasaki, tyle że na nieporównywalnie większą skalę. Tych sytuacji było znacznie więcej. W ich wykazie nie uwzględniono zdarzeń, w których bombowce zgubiły bomby A lub H. Amerykanie przyznają się zgubili je 6 razy. Rosjanie – milczą. To kiedy mogło być świecie i cywilizacji? Wymieńmy niektóre z tych trzynastu zdarzeń...
Najbliżej wojny atomowej byliśmy w 1962 r. („Trzynaście dni, które wstrząsnęło światem”) wskutek kryzysu kubańskiego (16-28 października) ZSRR rozmieścił rakiety balistyczne z głowicami jądrowymi na Kubie, tak, że spora część USA znalazła się w ich zasięgu. Wystarczyłaby iskra. Zresztą tak samo, jak w pozostałych zdarzeniach. W czasie, gdy Chruszczow jeszcze nie postanowił wycofać rakiet z Kuby (zrobił to w zamian za demontaż – i tak już starych – amerykańskich rakiet z Turcji) angielscy piloci non stop siedzieli w bombowcach strategicznych z bombami A na pokładach. Czekali na rozkaz od wojskowych, którzy mieli takie prawo bez oglądania się na polityków. Benzyną wlaną do ognia, czyli zdarzeniem eskalującym kryzys, mógł być (jakoby) przypadkowy (27 października) wlot samolotu szpiegowskiego U-2 znad Arktyki w terytorium ZSRR. Sowieci go nie mogli przechwycić, ale US Air Force na wszelki wypadek wysłali do pomocy U-2 myśliwce F-102 uzbrojone w rakiety z głowicami A, które pilot mógł odpalić wedle własnego uznania, jak zwykły pocisk.
W czasie dwóch wojen arabsko-izraelskich (1967 i 1972) Izrael miał przygotowanych, gdyby Arabowie byli górą, co najmniej kilka ładunków jądrowych. W 1967 r. zastanawiano się w Izraelu, czy nie użyć co dopiero pozyskanej broni A w charakterze otwartego jej testu. W 1972 r. gdy bomb było więcej, padł pomysł, by jakąś zdetonować i tak dla demonstracji siły i powstrzymania arabskiego uderzenia. Na szczęście pomysły odrzucono, bo gdyby użyto bomb, to nie wiadomo, jakby się zachował ZSRR, sojusznik państw arabskich.Potem zagrożenie użyciem broni jądrowej nie wywodziło się już od polityków czy wojskowych, ale było skutkiem wadliwie działającej techniki. Co było o wiele groźniejsze od sytuacji wcześniej wymienionych, bo pozbawiało strony możliwości negocjacji.
W takich sytuacjach świat uniknął atomowej zawieruchy nie tylko psim fartem, ale także dzięki świadomej decyzji tzw. czynnika ludzkiego. A mogło być inaczej. Prawdopodobnie dziś „byłoby nic”, albo „byłoby niewiele” po świecie, który zanany. 26 września 1983 r. płk Stanisław Pietrow był dowódcą zmiany w centrum dowodzenia radzieckiego systemu wczesnego ostrzegania „OKO”. On i jego podwładni mieli wypatrywać w ekranach radarów, czy w kierunku ZSRR nie lecą jakieś rakiety. W tym dniu NATO prowadziło ćwiczenia wojskowe. Gdy system wykrył, że pięć amerykańskich rakiet leci do celu. Pietrow powinien zareagować zgodnie z instrukcją. W skrócie: zainicjować kontruderzenie jądrowe. Pułkownik stwierdził, że system wygenerował fałszywy alarm. Na jakiej podstawie? Bo USA nie strzelałyby w jego kraj jedną rakietą. Gdy jednak system powiadomił o kolejnych czterech, Pietrowa zamurowało. Dużo, ale za mało, by jednym uderzeniem zniszczyć ZSRR. Uznał to za błąd systemu. Trafił. A gdyby nie trafił? To nie czytalibyście dziś tej opowieści.