Holandia rezygnuje z Tomahawków. Czy Polska powinna postąpić podobnie z pociskami manewrującymi dla Orki?

2025-05-28 17:09

Holenderskie Ministerstwo Obrony ogłosiło, że nie będzie integrować pocisków manewrujących Tomahawk ze swoją flotą podwodną, powołując się na wysokie koszty i ryzyko opóźnień w produkcji. Jest to o tyle ciekawe, że w przypadku okrętów nawodnych, fregat Zr.Ms. De Ruyter, Holandia integruje pociski Tomahawk, które miały pierwsze próby strzelań u wybrzeży Norfolk w USA.

Pierwotnie pociski Tomahawk Block V w ich wariancie wystrzeliwania z podwody (UGM-109E) były przeznaczone dla obecnych okrętów podwodnych typu Walrus i przyszłych okrętów typu Orka. Pociski te były częścią szerszych wysiłków na rzecz rozwoju krajowych zdolności uderzeń dalekiego zasięgu. Ministerstwo Obrony Holandii wyjaśniło, że „wysoki koszt wznowienia produkcji wariantu UGM-109E, który jest uruchamiany z rur torpedowych”, były główną przyczyną rezygnacji z planu. Drugim problemem było „ryzyka opóźnień związanych ze wznowieniem produkcji tych pocisków”.

Pociski manewrujące odpalane z okrętów podwodnych, znane jako SLCM (ang. Submarine-Launched Cruise Missiles), stanowią jeden z najbardziej skrytych i elastycznych instrumentów strategicznego rażenia w arsenale współczesnych sił zbrojnych. Ich obecność na pokładach okrętów podwodnych daje państwom możliwość oddziaływania na teatrze działań z ogromnej odległości, bez konieczności fizycznej obecności wojsk na terytorium przeciwnika lub w jego bezpośrednim sąsiedztwie.

Okręt podwodny, operujący w sposób niewidoczny dla systemów rozpoznania przeciwnika, może przez wiele tygodni przebywać w rejonie potencjalnego konfliktu, a w razie decyzji politycznej – dokonać chirurgicznego uderzenia w kluczowy obiekt infrastruktury wojskowej, politycznej bądź przemysłowej, nie narażając się jednocześnie na bezpośrednie ryzyko konfrontacji konwencjonalnej.

Zdolność ta zyskała szczególne znaczenie po zakończeniu zimnej wojny, kiedy to państwa zachodnie, zwłaszcza Stany Zjednoczone, zaczęły wykorzystywać Tomahawki w operacjach interwencyjnych – od wojny w Zatoce Perskiej, przez konflikty na Bałkanach, po interwencję w Syrii. Pociski te nie tylko uzupełniają potencjał lotnictwa, lecz w wielu przypadkach umożliwiają rozpoczęcie operacji jeszcze przed ustanowieniem panowania w powietrzu, co czyni je narzędziem o szczególnym znaczeniu w pierwszej fazie konfliktu.

Jednakże, mimo tych imponujących możliwości, ich wdrożenie – zwłaszcza w marynarkach wojennych średniej wielkości – rodzi poważne pytania natury strategicznej, operacyjnej i finansowej. Rezygnacja Holandii z pocisków manewrujących w ramach programu nowych okrętów podwodnych nie wynika z braku uznania ich wartości militarnej, lecz z chłodnej kalkulacji dotyczącej kosztów, priorytetów narodowych i pozycji międzynarodowej tego państwa.

Holandia, podobnie jak wiele innych państw Europy Północnej, koncentruje się na misjach sojuszniczych, obronie kolektywnej w ramach NATO oraz operacjach podprogowowych, w których pierwszoplanową rolę odgrywają działania w zakresie rozpoznania, zwalczania okrętów podwodnych oraz operacji specjalnych, a nie samodzielne uderzenia strategiczne na cele lądowe.

Moment wystrzelenia pocisku Tomahawk

i

Autor: Królewska Marynarka Wojenna Holandii/ Serwis X

Kluczową barierą w pozyskaniu zdolności SLCM jest nie tylko koszt samych pocisków, który dla pocisków klasy Tomahawk czy SCALP Naval oscyluje wokół 1,5–2 mln dolarów za sztukę, lecz przede wszystkim konieczność kosztownej integracji z systemem dowodzenia okrętu, modernizacji wyrzutni torpedowych lub instalacji pionowych wyrzutni startowych (VLS), a także stworzenia całego ekosystemu umożliwiającego rozpoznanie, identyfikację i wskazanie celów oddalonych o setki czy nawet tysiące kilometrów.

Dla państwa, które nie posiada własnego rozbudowanego systemu C4ISR – obejmującego satelity rozpoznawcze, lotnictwo dalekiego zasięgu, bezzałogowce klasy MALE/HALE oraz zintegrowane centrum dowodzenia – możliwość efektywnego wykorzystania pocisków manewrujących może być bardziej iluzoryczna niż realna.

W przypadku Holandii rezygnacja z pocisków manewrujących była także konsekwencją głębszej filozofii obronnej, zakładającej, że projekcja siły i zdolności ofensywne winny być realizowane przez struktury wielonarodowe, w których Holandia będzie pełnić rolę wyspecjalizowanego komponentu, a nie państwa prowadzącego samodzielne operacje ofensywne.

W tym kontekście decyzja o zainwestowaniu w cichsze bardziej wyspecjalizowane sensorycznie okręty, dedykowane operacjom wywiadowczym, rozpoznawczym i ASW (anti-submarine warfare), była znacznie bardziej zgodna z narodową doktryną i potrzebami sił zbrojnych niż budowa kosztownego, symbolicznego potencjału odstraszania.

Z punktu widzenia Polski, która znajduje się na styku wschodniej flanki NATO i potencjalnego teatru działań w razie rosyjskiej agresji, implementacja pocisków manewrujących na okrętach podwodnych miałaby sens jedynie w przypadku istnienia szerszej strategii odstraszania konwencjonalnego, obejmującej również rozwój niezależnych systemów rozpoznania dalekiego zasięgu, autonomii decyzyjnej w zakresie użycia siły oraz zdolności przemysłowych do produkcji bądź współprodukcji takiej amunicji.

W przeciwnym wypadku Polska byłaby skazana na zakup nie tylko samych efektorów, lecz również wszystkich narzędzi potrzebnych do ich skutecznego użycia, co radykalnie podnosiłoby całkowity koszt wdrożenia tej zdolności.

Wreszcie, trzeba podkreślić, że posiadanie pocisków manewrujących nie jest celem samym w sobie, lecz narzędziem polityki bezpieczeństwa – a więc ich zasadność powinna być oceniana nie tylko przez pryzmat kalkulacji wojskowo-technicznej, lecz także w kontekście ambicji międzynarodowych, ryzyka eskalacji i gotowości do samodzielnego działania w przypadku braku wsparcia ze strony sojuszników. W tym sensie decyzja o ich posiadaniu lub rezygnacji z nich jest bardziej wyrazem tożsamości strategicznej państwa niż prostym wyborem sprzętowym.

Garda: kmdr Witkiewicz o Orce

Zakup samych pocisków (np. Tomahawk) to koszt rzędu 1,5–2 mln USD za sztukę, ale kluczowym czynnikiem jest koszt ich integracji z systemami walki oraz konieczność modyfikacji okrętu – zarówno na poziomie strukturalnym (komory startowe VLS lub systemy wyrzutni torpedowych), jak i systemowym (integracja z CMS, systemy naprowadzania, szkolenie załóg). Dla marynarki takiej jak holenderska – operującej skromną flotą – koszt jednostkowy zdolności odstraszania byłby zbyt wysoki względem dostępnego budżetu.

Portal Obronny SE Google News
Sonda
Czy przyszłe okręty podwodne dla Polski powinny posiadać zdolności wystrzeliwania pocisków manewrujących?